Klasyka gatunku


Shirley Jackson wydała swoją pierwszą powieść w 1948 roku. Od tamtej pory publikowała w „New Yorkerze”, „The Saturday Evening Post”, „The Ladies”. Tworzyła powieści grozy oraz powieści obyczajowe. Jej najsłynniejszy utwór, za który uważa się „Nawiedzony Dom na Wzgórzu”, doczekał się dwóch adaptacji filmowych. Polskim czytelnikom twórczość autorki postanowiło przybliżyć wydawnictwo Replika, wydając zarówno „Nawiedzony Dom na Wzgórzu”, jak i „Zawsze mieszkałyśmy w zamku”.
            Doktor Montague, antropolog, miłośnik zjawisk paranormalnych postanawia zbadać tajemnicę owianego złą sławą Domu na Wzgórzu. W tym celu wynajmuje starą posiadłość i zaprasza do niej kilka osób, które w przeszłości także miały styczność ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Do domu przybywają dwie młode kobiety – Ealinor i Theodora oraz przyszły dziedzic posiadłości, Luke.
            Choć nietrudno mi sobie wyobrazić, że niegdyś utwory Shirley Jackson były niezwykle popularne, po lekturze „Nawiedzonego Domu na Wzgórzu”, muszę stwierdzić, że przynajmniej ten tekst nie wytrzymał próby czasu. To, co niegdyś mogło straszyć, dziś wywołuje jedynie nikły uśmieszek nostalgii. Bohaterowie są wyjątkowo papierowi, czytelnik otrzymuje na ich temat jedynie szczątkowe informacje. Główna bohaterka, Ealinor, bardziej przypomina rozedrganą emocjonalnie XIX-wieczną pensjonarkę, rozmiłowaną w romansach, niż kobietę charakteryzowaną przez narratora jako odpowiedzialna i sympatyczna, która przez dekadę opiekowała się schorowaną matką. Pozostali bohaterowie również są nakreśleni bardzo grubą kreską. Z punktu widzenia współczesnego czytelnika, trudno ich zaakceptować i polubić.
            Dialogi w powieści są bardzo kanciaste i źle napisane. Bohaterowie, choć prowadzą rozmowy z innymi postaciami, wydają się mówić sami do siebie. Ich odpowiedzi są nielogiczne i często nawet nie dotyczą wcześniej zadawanego pytania. Poza tym często zwracają się do siebie z niczym niepopartą wrogością. Po prostu, raz po raz, bez wyraźnego powodu, bywają dla siebie chamscy, stwierdzając ni z tego, ni z owego: „Zamknij się” albo: „Ty idiotko”. Taka wrogość wobec innych mogłaby być podyktowana atmosferą Domu na Wzgórzu. Mogłaby się obronić i zostać przez czytelnika zaakceptowana jako mimowolna reakcja na grozę, ale w tekście nigdzie nie znajdziemy potwierdzenia tego faktu w odnarratorskim komentarzu. Taka przyczyna zachowania postaci jest więc jedynie moją życzliwą interpretacją.
            „Przeklęty Dom na Wzgórzu” mógł być naprawdę dobrym tekstem, który obroniłby się nawet dzisiaj, gdyby poprowadzić go nieco inaczej. Bowiem w powieści nigdy nie wybrzmiewa, co tak naprawdę dzieje się w Domu na Wzgórzu. Czy rzeczywiście tam straszy? A jeśli tak, kto z dawnych lokatorów nie odszedł i uprzykrza życie nowym mieszkańcom? A może to sam dom jest zły? Shirley Jackson stara się budować wokół swojej historii atmosferę tajemniczości. Tworzy niedomówienia i napięcia (także erotyczne) między bohaterami. Ostatecznie jednak nie wykorzystuje możliwości, wyłaniających się ze stworzonej opowieści. Nie dowiadujemy się, dlaczego Luke opowiada obu kobietom, że nie miał matki ani czy Ealinor rzeczywiście udawała, że nie słyszy wołania matki, z premedytacją doprowadzając do jej zgonu. Narrator, choć wszechwiedzący, nigdy nie komentuje dziejących się zdarzeń, nie udziela czytelnikowi dodatkowych informacji.
            Przez chwilę, czytając ostatnie strony powieści, byłam przekonana, że to naprawdę dobrze pomyślana historia, z zakończeniem rodem z „Innych” z Nicole Kidman, a ja myliłam się w o początkowej ocenie. Jednak srogo się rozczarowałam.
            „Nawiedzony Dom na Wzgórzu” to przyjemna ramotka, która nie przetrwała próby czasu. Można ją przeczytać z ciekawości, by przekonać się, jak wyglądała literatura grozy pierwszej połowy XX wieku. Jednak miłośnikom współczesnych horrorów może wydać się nudna. I z całą pewnością dziś już nie straszy. Nawet tych, których wyjątkowo łatwo przestraszyć.

Komentarze

  1. Podobnie jest z Doris Lessing - jej twórczość jest nierówna - mówię o noblistce - o ile "Trawa śpiewa" jest bardzo dobra książką , o tyle "Pamiętnik przetrwania" uważam za nieco dziwaczną książkę. Pozdrawiam nocną porą !

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej