Losy kolejnego chłopca na tle wojny
John Boyne zasłynął jako
autor książek „Chłopiec w pasiastej piżamie” i „Chłopiec na szczycie góry”. Tę
pierwszą zekranizowano i okrzyknięto bestsellerem. O ile „Chłopiec w pasiastej
piżamie” bardzo mi podobał się, o tyle druga powieść zapowiadała schemat, który
w „Zostań, a potem walcz” został potwierdzony. Aż dziw bierze, że książka nie
ma w tytule słowa „chłopiec”. Boyne znalazł sobie bowiem niszę, która jest
niczym kura znoszącą złote jajka. Bardzo dochodowa, choć może nie do końca
pociągająca.
Alfie Summerfield ma pięć lat, gdy
wybucha I wojna światowa. Jego ojciec udaje się na front, gdyż jak mu się
wydaje, tak trzeba – bronić kraju i ojczyzny przed wrogami. Początkowo listy
przychodzą, a mama nawet czyta je dziecku. Z czasem jednak są coraz dziwniejsze,
w końcu przestają się pojawiać. Wtedy mama mówi Alfiemu, że tata wykonuje
„tajną misję”. Wkrótce chłopiec przekona się, że to nieprawda.
Nie mogę powiedzieć, że „Zostań, a
potem walcz” to zła książka, gdyż takie stwierdzenie mijałoby się z prawdą. To
jednak powieść tworzona od sztancy. „Chłopiec w pasiastej piżamie” był pewnym
powiewem nowości, ciekawym eksperymentem, ale następne książki to tylko
nieudane próby powtórzenia tamtego sukcesu. O ile we wcześniejszych powieściach
Boyne poruszał się w realiach II wojny światowej, o tyle w „Zostań, a potem
walcz” wziął na tapet pierwszą wojnę światową. Znajdziemy tu zatem całkiem
udaną próbę wyjaśnienia młodszym nastolatkom (bohater ma dziewięć lat, uznaję
więc, że grupą odbiorczą „Zostań…” są mniej więcej jego rówieśnicy, dzieci w
wieku lat 10–12), czym jest nerwica frontowa, i że to, co dziś uznajemy za
normalny efekt uczestnictwa w wojnie, czyli trauma i niedostosowanie wśród
żołnierzy powracających z wojennego piekła do domów, kiedyś nie było wcale takie
oczywiste.
Widać jednak, że jest to powieść
pisana bardzo pod tezę. Niczym tendencyjna „Marta” Orzeszkowej, w której od
początku wiadomo, że bohaterka musi ponieść klęskę, by udowodnić pogląd
autorki, że sytuacja kobiet była niezbyt wesoła i choćby nie wiem jak się
starały, nie były w stanie przetrwać w świecie bez opieki mężczyzny. Tak samo
jest w książce Boyne’a. Pojawiają się określone elementy, które wręcz można
odhaczać – dobrzy rodzice, którzy nigdy nie biją swojego syna, sympatyczni
sąsiedzi pochodzący z Pragi, na przykładzie których można pokazać, jak
„obcego”, choćby był najlepszy, wyrzuca się z domu praktycznie za nic. Jest tu
i dziewczynka pragnąca zostać premierem, z której wszyscy się śmieją, bo
przecież nie było jeszcze Margaret Thatcher. Zdarzy się spotkanie Alfiego z
lekarzem, by ten mógł wytłumaczyć mu, czym jest nerwica frontowa. Obowiązkowo
odbędzie się rozmowa z premierem o tym, że wojna to nie jest prosta sprawa.
Choć „Zostań, a potem walcz” nie
jest złą książką, to przypomina odcinanie kuponów od dawno przebrzmiałego
sukcesu. Jest poprawnie napisana, przedstawia ważny społeczny problem w sposób,
który zrozumie grupa odbiorcza. A mimo to pozostaje nijaka, bezrefleksyjna i
nie wzbudza absolutnie żadnych emocji. Przeczytać można, ale ze świadomością,
że nie mamy do czynienia z pozycją, która wyróżniałaby się czymkolwiek.
Znacznie lepiej autor ten sprawdza się w powieściach obyczajowych, jak choćby w
„Lekkim życiu Barnaby'ego Brocketa”.
Sam się jeszcze zastanowię nad tą książką, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń