Dom Pomysłów i jego twórca
Właściwie nie wyobrażamy
sobie dziś, by w kinie nie ukazał się choćby jeden film superbohaterski w roku.
Herosi popkultury stali się stałym elementem naszej kultury. Kręci się o nich
filmy, tworzy komiksy, poświęca się im poważne rozprawy naukowe. Tymczasem gdy
Stan Lee tworzył Fantastyczną Czwórkę, swoją pierwszą dojrzałą drużynę
superbohaterów, która paradoksalnie ponosi w kinie porażkę za porażką, komiksy
uważano za rozrywkę dla dzieci. Lee bardzo cierpiał z tego powodu. Myśląc już o
odejściu z pracy, napisał nie taki scenariusz, jakiego spodziewało się
szefostwo, ale taki, który sam chciałby przeczytać. I tak Fantastyczna Czwórka
zrewolucjonizowała komiksowy świat.
Powiedzieć, że „Stan Lee. Człowiek-Marvel” jest biografią, to
w zasadzie wprowadzić czytelnika w błąd. Niewiele bowiem znajdziemy w tej
książce faktów z życia legendarnego twórcy komiksów. Bob Batchelor skupił się
raczej na powstaniu i rozwoju Marvela oraz wpływie, jaki miał na ten proces
Stan Lee.
Książka jest niestety bardzo nierówna. Właściwie trzy czwarte
tekstu Batchelor poświęca latom 60., 70., 80. Dokładnie omawia powstanie
Fantastycznej Czwórki, Hulka, Iron Mana, bardzo dużo pisze o postaci
Spider-Mana. Natomiast przez czasy, które mogłyby być równie ciekawe, czyli
lata 90. i pierwszą dekadę XX wieku, kiedy właściwie rozwija się kino
superbohaterskie, zaledwie się prześlizguje. Poświęca masę miejsca
wykształcaniu się Marvela jako jednej z pobocznych gałęzi wydawnictw
zainteresowanego przede wszystkim wypuszczaniem na rynek magazynów pulpowych, a
kupno firmy przez Disneya zamyka w kilku zdaniach. Tymczasem proporcje między
życiem Stana Lee i historią komiksu powinny być lepiej wyważone.
Poza tym książka jest też bardzo jednostronna. Owszem, jej
autor wspomina o konflikcie Stana Lee z Jackiem Kirbym, rysownikiem, który
pomagał stworzyć między innymi Fantastyczną Czwórkę. Nie ukrywa, że Lee miał
specyficzny sposób pracy – wymyślał szkielet fabuły, pozwalając resztę dowolnie
wypełnić rysownikowi, który stawał się współtwórcą opowieści. Batchelor jednak
bardzo wyraźnie bierze stronę Lee, opowiadając o tym sporze. Niby zauważa, że
rysownicy mieli bardzo duży udział w tworzeniu postaci i fabuł, ale
jednocześnie w dosłowny sposób stwierdza, że pretensje Kirby’ego, opisywanego
jako kłótliwy i trudny, były nadmierne oraz że podczas gdy Lee był
idealistą, rysownikowi zależało przede wszystkim na pieniądzach. Czytając to i
mając pewną wiedzę na temat historii komiksu, widać, że autor wyraźnie
gloryfikuje jednego z twórców, a drugiego przedstawia w złym świetle,
mijając się przy tym z prawdą.
Jak we wszystkich standardowych biografiach, tak i w „Stanie
Lee. Człowieku-Marvelu” ilustracje umieszczone są pośrodku książki. Dobrano je
zresztą zupełnie przypadkowo, podobnie też ułożono. Są do tego raczej
nieciekawe i wnoszą niewiele nowego do całości. Ot, tu Stan za swoim biurkiem,
tam na jakimś konwencie.. A przecież, jestem o tym przekonana, można było
zilustrować tę pozycję znacznie lepszymi zdjęciami.
Książka kuleje także pod względem korektorskim. Czytamy
choćby frazę „bohaterzy Marvela”, gdy ewidentnie chodzi o wszystkie stworzone
przez firmę postaci, zatem powinno pojawić się sformułowanie „bohaterowie
Marvela”. Na dodatek zauważyłam dużo literówek.
„Stan Lee. Człowiek-Marvel” to książka, która powstawała
jeszcze za życia sławnego komiksowego scenarzysty. Czy gdyby pisano ją dzisiaj,
już po jego śmierci, miałaby inny kształt? Pewnie tak. Być może byłaby mniej
stronnicza, bliższa prawdy. Niewątpliwie jednak to książka bardzo ciekawa,
opowiadająca o człowieku, który zrewolucjonizował świat komiksu.
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń