Taka piękna rewolucja
Odkąd w 2013 roku obejrzałam musicalową
adaptację „Nędzników”, zakochałam się w tej historii. Szybko nadrobiłam książkę
i wszystkie pozostałe filmowe wersje. Gdy doszły mnie słuchy o nowej adaptacji
robionej przez BBC, byłam zachwycona. Anglicy słyną ze swoich seriali
kostiumowych. Perełki, które wypuścili, długo można by wymieniać. Mimo
początkowego entuzjazmu, minęło trochę czasu, nim zabrałam się za „Nędzników”.
Przede wszystkim trzeba podkreślić,
że mamy do czynienia z sześcioodcinkowym serialem. Każdy odcinek ma godzinę.
Oczywistym jest więc, że można przedstawić historię znacznie dokładniej niż w
przypadku dwugodzinnego filmu. Dzięki temu otrzymujemy całą historię Fontyny,
która we wcześniejszych adaptacjach, z braku czasu, była mocno spłycana. Znacznie
też rozszerzono wątek rodziny Thenadierów (w roli pani Thenandier tegoroczna
zdobywczyni Oscara, Olivia Colman). Z drugiej strony doklejono zupełnie
niepotrzebne sceny, których nie ma w książce, jak choćby ta, w której Eponina
pokazuje nogi Mariuszowi. Biorąc pod uwagę, że w książce była ona symbolem
nieszczęśliwej miłości pełnej poświęcenia, scena ta zupełnie wypacza tę postać.
Niewątpliwie pod względem
przedstawienia realiów XIX-wiecznej Francji serial broni się nieźle. Pokazano
przekrój przez wszystkie warstwy społeczne, zmieniające się jak w kalejdoskopie
sympatie polityczne. Jest więc i blichtr, i błoto. Są srebrne zastawy w domach
bogaczy i ubóstwo dzielnic biedaków. Z drugiej jednak strony serial, który tak
bardzo dba o prawdę historyczną, nie powinien jej przekłamywać.
Mam jednak wrażenie, że w serialu
położono akcenty nie na te punkty opowieści, co trzeba. Choć lubię postać
Fontyny i cieszę się, że wreszcie pokazano ją jako pełnowymiarową postać, mam
wrażenie, że odbyło się to kosztem wątków znacznie ważniejszych. Jak choćby
rewolucji, w której bierze udział Mariusz, i w której giną wszyscy jego
przyjaciele. Przyjaciele, których dodajmy uczciwie, nie zdążymy ani dobrze
poznać, ani polubić. Również akt poświecenia Eponiny, tutaj przechodzi zupełnie
bez echa, jakby mimochodem.
O ile głównych aktorów dobrano
dobrze (no, może tylko Lilly Collins nie udźwignęła roli, jednej z najtrudniejszych,
jeśli nie najtrudniejszej dla całej historii), to młodsze pokolenie – Kozeta i
Mariusz, a zwłaszcza Mariusz, to castingowe nieporozumienie.
I wreszcie ostatnia dręcząca mnie
sprawa. „Nędznicy” to serial historyczny. Osadzony w konkretnych czasach, w
konkretnym momencie historycznym, kiedy panowały określone reguły i poglądy. A
skoro trzymamy się realiów, dbamy o to, by moneta i flagi były prawidłowe, to
dlaczego zakłamujemy rzeczywistość, czyniąc szefa policji postacią czarnoskórą?
W epoce, gdy byłoby to po prostu zwyczajnie niemożliwe? Owszem, pamiętam z książki,
że Javert całe życie czuł się nie ma miejscu. Miał bzika na punkcie przestrzegania
prawa. Bał się, że ktoś kiedyś wytknie mu pochodzenie – był synem galernika i
Cyganki. Owszem, był w połowie Romem. Nie sądzę jednak, by osoba czarnoskóra dała
radę w tamtych czasach dojść do takiej pozycji, jaką szczycił się Javert.
Zrozumcie mnie dobrze. Moim problemem nie jest to, że Javert jest czarny. Moim
problemem jest zakłamywanie historii w filmach i serialach historycznych. Czy
świat był niesprawiedliwy dla osób czarnoskórych? Tak, był i jest. Tak, jak był
i jest niesprawiedliwy dla kobiet, muzułmanów, osób o odmiennej orientacji
seksualnej, Żydów. Ale zakłamywanie rzeczywistości nie pomaga. Rozumiem
potrzebę reprezentacji i w pełni ją popieram i zawsze będę popierać. Ale mam
wrażenie, że fałszowanie rzeczywistości nam szkodzi, zamiast pomagać. Nie, Javert
w XIX wieku we Francji nie mógłby być czarny. I miejmy odwagę to powiedzieć.
Owszem, może, zdaniem Hugo, mógłby być w połowie Romem i drżeć całe życie o
swoją pozycję, ale nie mógłby być czarnoskóry. Dlaczego? Bo taki był świat,
okrutny, zły i niesprawiedliwy i trzeba się z tym pogodzić. Rozumiem, że
czarnoskóra osoba też chce zobaczyć w serialu kogoś z kim mogłaby się
identyfikować. Kłopot w tym, że jeśli odtwarzamy realia, tak by nie było. I to
jest fakt, nie ma co przekłamywać rzeczywistości. Tak samo, jak Kozeta nie
mogłaby pójść do Mariusza i mu się oświadczyć. Dlaczego? Bo taki był wtedy
świat. Z dzisiejszego punktu widzenia może mnie to oburzać, mogę sarkać na
ograniczone prawa kobiet. Owszem, można by przedstawić to inaczej, ale nie
zgadzałoby się z ówczesnymi realiami. Można próbować zaklinać rzeczywistość,
ale przeszłości to nie zmieni. Poza tym mam wrażenie, że przeinaczanie
rzeczywistości na taka, jaką chcielibyśmy aby była, jest zwyczajnie nieuczciwe.
Bądźmy przyzwoici i przyznawajmy się do swoich błędów. Nie udawajmy, że dla
wszystkich i zawsze świat był fajny i sprawiedliwy. Bo nie był.
„Nędznicy” są dobrą adaptacją wielkiej powieści. Taką adaptacją niemal pod linijkę. Z drugiej jednak strony, to adaptacja, która ma poważne problemy. Jeśli nie potrafisz pokochać bohaterów tej historii, płakać z nimi i kochać z nimi, ta historia bardzo traci. A niestety, mam wrażenie, że najnowsza wersja „Nędzników” jest zupełnie wyprana z emocji. Nie tak powinno być. Ta historia powinna uwierać jak kamień w bucie, pokazywać, że świat jest niesprawiedliwy. Powinna powodować, że chcesz natychmiast wyjść z domu i zbudować barykadę. A tak, niestety, nie jest.
Komentarze
Prześlij komentarz