Filmowy Kalendarz Adwentowy, edycja 2019, odcinek 1
Trzeci rok z rzędu
postanowiłam tworzyć Filmowy Kalendarz Adwentowy. Dla tych, którzy nie czytali
poprzednich edycji, kilka słów wyjaśnienia. W grudniu, w miarę możliwości,
staram się obejrzeć i opisać jak najwięcej filmów świątecznych. Choć bardzo bym
chciała, niestety nie jestem w stanie obejrzeć jednego filmu dziennie, ale mam
nadzieję, że i w tym roku będzie się czym pochwalić. Świąteczny Kalendarz
Adwentowy to przede wszystkim okazja do świetnej zabawy. Nie ma nic tak
słodkiego i przecudownie absurdalnego, jak filmy świąteczne. Mam nadzieję, że
podczas czytania będziecie się bawić równie dobrze, jak ja przy jego tworzeniu.
Jednocześnie uczciwie przyznaję, że w tym roku nieco oszukałam. Kalendarz
adwentowy powinien się rozpocząć 1 grudnia. Tymczasem ja rozpoczęłam razem z
pierwszą Netfliksową premierą, czyli w okolicach połowy listopada. W
listopadzie obejrzałam jednak tylko dwa filmy. Nie oszukałam znów tak bardzo.
To lecimy!
1. „W śnieżną noc”
Była sobie kiedyś książka
Johna Greena, którą Netflix postanowił zekranizować. Mamy malownicze
miasteczko, które na dzień przed świętami zamieć odcina od świata (no wiecie,
jak co roku, zima zawsze zaskoczy drogowców; nawet tych w Ameryce, bo któż się
spodziewa śnieżycy w grudniu, to takie niespotykane, prawda?). Mamy też grupę
nastolatków – są sobie dziewczyna i chłopak, którzy od lat się przyjaźnią, ale
on od jakiegoś czasu kombinuje, jakby jej tu powiedzieć, że przyjaźń mu nie
wystarcza. Jest sobie dziewczyna, która chce zaprzepaścić swoją przyszłość z
powodu choroby mamy i chłopak, który jest gwiazdorem (śpiewa czy gra, coś w ten
deseń, nie pamiętam). Poznają się w pociągu. Jest jeszcze dziewczyna, która
przez Internet poznała inną dziewczynę, ale gdy spotykają się na żywo, przy
swoich psiapsiółkach ta traktuje naszą biedaczkę jak powietrze. No wiecie,
takie tam nastolatkowe problemy. Gdyby istniała sztanca „świąteczne filmy
Netfliksa” (a może istnieje?), ten film byłby przez nią idealnie skrojony. Ani
ziębi, ani grzeje. Trochę uroczy, trochę nudny. I nie ratuje go nawet Kiernan
Shipka.
2. „Świąteczny rycerz”
Moja sympatia do Vanessy
Hudgens jest podyktowana nostalgią. Dlatego ucieszyłam się, gdy zaczęła etatowo
grać w świątecznych filmach Netfliksa. W zeszłym roku była „Zamiana z
księżniczką” (całkiem miła), w tym roku mamy z kolei „Rycerza na święta”. I
ojej, jaki to jest dziwny film. Jako film świąteczny wypada całkiem… spoko.
Naprawdę, średniak, ale bliżej górnej części środka niż dolnej. Ale jako film,
po prostu film… no, cóż. Po pierwsze cała średniowieczna otoczka wypada mocno
tanio. Jakby robił to teatr amatorski z Pcimia Dolnego (bo nawet nie Hallmark),
a nie Netflix. Poza tym w tym filmie jest tyle bzdur i głupot. Od czego zacząć?
Po pierwsze nasza bohaterka jest nauczycielką. Nie mam pojęcia, jak to wygląda
w Stanach, ale dziewczyna ma wolne od 19 grudnia. Czy ferie świąteczne w
szkołach naprawdę są tam takie długie, że ostatni raz idzie się do szkoły sześć
dni przed świętami? Po drugie, to również dotyczy nauczycielki, mieszka w
pięknym dużym domu i posiada domek dla gości. Pada tłumaczenie, że dom należał
do jej rodziców. I dziwnym trafem (biedaczka!), oboje już nie żyją, żeby nie
było, że jest nieogarnięta życiowo i mieszka z rodzicami. Kolejna kwestia.
Nasza bohaterka żyje w tym samym uniwersum, co bohaterka „Zamiany z
księżniczką” i Amber ze „Świątecznego księcia”, gdyż w scenie ubierania choinki
dowiadujemy się, że rodzice przywieźli pewną ozdobę z Aldovii, a jest to
europejski kraj, gdzie obecnie rządzi nasza Amber. Oczywiście jest też
obowiązkowa scena oglądania filmów świątecznych (rzecz jasna Netfliksowych,
choć moim zdaniem to już trochę narcyzm promować jedne swoje filmy w innych).
Dobrze, przejdźmy do naszego rycerza, bo i o nim mam do powiedzenia sporo. Bo
to taki koleżka, co i ci coś naprawi, i ci ugotuje. Choć przyznać trzeba, że
gdyby ten film oglądał historyk, chyba dostałby apopleksji, słysząc, że
kandydat na rycerza miał też staż w zamkowej… kuchni. Ale to nie jedyna taka
rewelacja. Otóż, nasz rycerz potrafi też prowadzić samochód. Prawdziwy,
zupełnie współczesny samochód. I całkiem dobrze mu nawet idzie. Jakbyście nie
wiedzieli, konie mechaniczne niczym się nie różnią od końskiego żywego
inwentarza. Także ten, obejrzeć można. Ludzie ładni, widoczki ładne, można nie
myśleć. O i konik ładny, a to zawsze na plus.
Świąteczne filmy to
naprawdę niesamowita kategoria. Człowiek patrzy i wie, że ogłada świat, który
nie istnieje. Świat, który niby jest nasz, ale tak daleki od realizmu, że
bardziej już nie można. A jednocześnie to takie przyjemne, takie miłe.
Mięciutkie jak kołderka i poduszka. I jak kaczuszka.
Planuję obejrzeć "Świątecznego rycerza". Też mam słabość do Vanessy Hudgens, więc wszystko z nią obejrzę! :D A poza tym uważam, że to świetna i oryginalna akcja z filmowym kalendarzem adwentowym! Będę trzymać kciuki!
OdpowiedzUsuń