Czy jeśli widziało się jeden film, widziało się już wszystkie?
Odkąd wróciłam z Poznania wciąż myślę o występie
Teatru Roma. To pewnie dlatego zdecydowałam się obejrzeć „Deszczową piosenkę”.
Film powstał 62 lata temu. Został wtedy dość ciepło przyjęty, ale w zasadzie
nie wzbudził większej sensacji, zapewne dlatego, że opowiadał o wcześniejszej
epoce w historii kina, mianowicie o schyłku kina niemego i wprowadzeniu na
szeroką skalę dźwięku. Paradoksalnie znaczenie „Deszczowej piosenki” z czasem
rosło, a scenę tańca w deszczu i piosenkę tytułową oraz utwór „Good morning”
uznaje się dziś za kultowe. Film przetrwał próbę czasu. Dziś niemal nie odczuwa
się, iż mamy do czynienia z tak wiekowym kinem.
Film opowiada o losach Dona Lockwooda i Liny Lamont,
aktorów grających w niemych filmach. Gdy do kina zostaje na szeroką skalę
wprowadzony dźwięk, bohaterowie zaczynają borykać się z nielichym problemem –
Lina ma bowiem głos jak żaba i kompletnie nie wie, co to dykcja. Aktorkę
dubbingować ma bez jej wiedzy (i co gorsza zgody) zaprzyjaźniona z Donem Kathy
Selden.
„Deszczowa piosenka” jest wspaniała. To chyba
najbardziej optymistyczny film, jaki w życiu widziałam. Scena tańca do piosenki
„Good morning” w wykonaniu trójki przyjaciół (wiwat Cosmo!) podoba mi się
wyjątkowo. Jest pełna pozytywnej energii. Debbie Reynolds wprost tryska w niej
humorem, choć podobno po nagraniu znoszono ją z planu filmowego, bo nie była w
stanie ustać, tak krwawiły jej stopy. Cóż, magia kina.
Piękny film. Dziś już się takich nie robi. Obejrzyjcie
koniecznie. To jeden z tych filmów, które chciałabym mieć możliwość drugi raz
obejrzeć po raz pierwszy. Co więcej, obala tezę Kathy. To nieprawda, że gdy
obejrzy się jeden film, to jakby się widziało wszystkie, bo są takie same. Ten
jest jedyny w swoim rodzaju. Wyjątkowy.
Recenzją
tą rozpoczynam mój cykl z musicalami. Za mną przygoda z „Deszczową piosenką”. Co
teraz? „Koty”? „Taniec wampirów”? Może. Zobaczymy.
Nigdy nie widziałam tego filmu, ba, nawet nie wiedziałam, że takowy istnieje. A co do musicali to ja widziałam tylko Upiora w Operze i byłam zachwycona. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To jeśli tylko będzie miała Pani możliwość, proszę koniecznie obejrzeć. Życie od razu będzie piękniejsze... no, przynajmniej przez chwilę. Pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńStrasznie ci zazdroszczę tego spektaklu Deszczowej Piosenki. Ja niestety nie zdążyłam...
OdpowiedzUsuńZa to filmową wersję uwielbiam, oglądam co jakiś czas, tańczę przy niej, same piosenki grają często w moim pokoju... :)
Ciekawa jestem kolejnych musicali jakie wybierzesz.
Droga Mery, muszę sprostować, ja niestety również nie widziałam musicalowej wersji "Deszczowej piosenki". Na żywo w wykonaniu TM Roma widziałam jedynie dwa utwory, w tym właśnie "Dzień dobry", podczas spektaklu "Ale musicale! The best of Broadway". Polecam jednak płytę "Deszczowa piosenka" z zapisem wszystkich utworów w polskiej wersji. Teraz na stronie internetowej Romy w śmiesznie niskiej cenie, a naprawdę warto. Kup, póki jeszcze mają! (Hmm, taka niezamierzona reklama, ale to takie cudo, że chciałabym się tym ze wszystkimi podzielić).
OdpowiedzUsuń