"Tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy"
Katniss Everdeen. Dziewczyna z
łukiem, jak o niej mówią i piszą (także w prasie bibliotekarskiej). Tydzień
temu miał polską premierę trzeci z czterech filmów, których jest bohaterką – „Igrzyska
śmierci. Kosogłos”. T. żartuje, że z „Igrzyskami” jest jak ze „Strasznym filmem”,
na zasadzie druga część „Kosogłosa”, która wejdzie do kin za rok, będzie czwartą
i ostatnią częścią trylogii. Zabawne? Dość zabawne. Nie można mieć pretensji,
że ludzie kochają pieniądze. Wszak nie jest to przypadek odosobniony. „Harry
Potter”, „Zmierzch”, „Hobbit” - wszystkie filmy przeżywają teraz cudowne
rozmnożenie. Fabuły książek rozmarzają się przez pączkowanie. Pecunia non olet. Nic nowego pod
słońcem.
Nie
miałam absolutnie żadnych oczekiwań związanych z „Kosogłosem”. Jestem jedną z
tych niewielu, która książki nie czytała. Mam ją na półce od premiery
pierwszego filmu i jakoś tak sobie obiecuję, że przed następnym już przeczytam.
Już na pewno! Cóż, najwidoczniej nie jestem najlepsza w dotrzymywaniu słowa
samej sobie. Podchodziłam jednak do „Kosogłosa” nieco sceptycznie, odkąd
zobaczyłam w trailerze, jak jedną strzałą z łuku (sic!), Katniss zestrzeliła helikopter. Był to dla mnie już nieco
zbyt daleko posunięty poziom absurdu. T. posunął się nawet do stwierdzenia, że
osiemnastoletnia Everdeen swoimi łuczniczymi umiejętnościami gotowa zawstydzić
Legolasa, a chłopina w swym nieśmiertelnym życiu trochę się w końcu natrenował.
Nie spodziewałam się nic wielkiego. Ot, miał być przyjemny rozrywkowy film.
Katniss
ląduje w 13 Dystrykcie, który rzekomo miał nie istnieć. Rzekomo, bo tak naprawdę
ma się nieźle i szykuje do rewolucji. Pragnie obalić prezydenta Snowa i
wprowadzić demokrację. Prezydent Trzynastki proponuje Katniss, by została twarzą
kampanii przeciw Kapitolowi. Dziewczyna ma wystąpić w reklamie i nawoływać do
rewolucji. Bohaterka nie bardzo ma ochotę się zgodzić, ale ostatecznie stawia
prezydent pewne warunki. Wesprze rewolucję, jeśli Coin zobowiąże się pomóc w
uwolnieniu Peety.
Film
jest stateczny. Daleko mu do rozmachu poprzednich części. Nie ma tu walk na
arenie, nie ma tej (zwłaszcza wśród tych, którzy jak ja książki nie czytali)
podszytej obawą niepewności o losy głównej bohaterki. Co zatem dostajemy? Klaustrofobiczne
wnętrza Trzynastki i zgliszcza po nieistniejącym już Dystrykcie 12. W „Kosogłosie”
na pierwszy plan wystawione zostają emocje bohaterów – Katniss, Peety, ich
przyjaciół. Może ździebko za dużo w tym patetyzmu, ale walenie długimi
przemowami jest przecież wpisane w amerykańskie kino rozrywkowe. Generalnie
jest to takie łatwe granie na emocjach. Tyle, że na moje podziałało.
Gra
aktorska na bardzo dobrym poziomie. Moim zdaniem Jennifer Lawrence nie bez przyczyny
dostała Oscara (w „Poradniku pozytywnego myślenia” rewelacja!). Przezabawne
było obserwować, jak ta dobra aktorka odgrywa parodię występowania w spocie
reklamowym. Wszak wiemy, że Katniss świetnie wychodzi strzelanie z łuku, ale
oszukiwanie i odgrywanie ról, sprzedaż produktu, którym staje się rewolucja,
już niekoniecznie. Tym razem jednak Lawrence musiała oddać palmę pierwszeństwa
Joshowi Hutchersonowi (on zawsze pozostanie dla mnie chłopcem z „Mostu do
Terabithii”). Rewelacyjnie oddał postać Peety zmanipulowanego przez ludzi z
Kapitolu. Czekała mnie też w „Kosogłosie” pewna niezwykła niespodzianka. Jak
już wspomniałam, nie czytałam (mam nadzieję to tylko kwestia „jeszcze”)
książki, więc dużym zaskoczeniem była dla mnie śpiewająca Katniss. No,
rewelacja. Widocznie Jennifer Lawrence jest posiadaczką niejednego talentu,
szczęściara. Zdarzało mi się już kupić płytę dla jednej piosenki. Kupiłabym
soundtrack z „Kosogłosa” dla „Drzewa wisielców”, tyle, że krążek tej piosenki
nie zawiera. Ktoś mi wytłumaczy, dlaczego?
Generalnie
jestem na tak. Obejrzałam „Kosogłosa” z przyjemnością i jeśli tylko kiedyś będę
miała okazję, chętnie obejrzę po raz drugi. Jestem zdania, że jest lepszy od
poprzednich dwóch filmów o Katniss. Czekam na ostatnią odsłonę z nadzieją, że
rewolucja nie pożre własnych dzieci. Wszak z treści „Drzewa wisielców” wynika
jasno, jedyną ucieczką przed przemocą jest śmierć.
Zaraz...czy my oglądaliśmy ten sam film? ;-) T
OdpowiedzUsuńCzy w Kosogłosie też doświadczymy tak cudownych cyrków, jakie w Pierścieniu Ognia nam zaserwowano ze strzałami w kołczanie Katniss? W następujących po sobie scenach filmu, w odstępie parunastu sekund, czasem półtorej minuty, raz ma ich zero (gdy wystrzelała wszystkie w lesie do małp i znalazła się na plaży), minutę później już 3 (może znalazła na plaży), zaraz potem 5 (pewnie jeszcze więcej znalazła) no i pełny kołczan (może na plaży leżał zapasowy). Znów później tylko kilka i znów pełny, mimo że nie biegła, nie strzelała, a tylko siedząc nieruchomo gadała w najlepsze. Kompletna porażka organizacyjna twórców, bo przecież to nic trudnego dopilnować, by w każdej scenie następowała logiczna ilość strzał w kołczanie. Widzowie nie lubią być traktowani jak kompletni idioci.
OdpowiedzUsuń