Kiedy miłość się kończy, pozostaje zaśpiewać
Obecnie żyjemy w świecie, w którym trudno jest utrzymać stały związek.
Ludzie wolą się rozwieźć, niż pracować nad sobą i nad relacją. Coraz rzadziej
wytrzymujemy ze sobą „na dobre i na złe”. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się
dzieje. Świat się zmienia, my się zmieniamy? Próbą odpowiedzi na te pytania
jest musical „Ostatnie pięć lat”.
„Ostatnie pięć lat” to historia Cathy i Jamie’ego.
Oboje mają po dwadzieścia trzy lata. Dopiero wkraczają w życie. On odnosi
sukces i szybko staje się dobrze zarabiającym pisarzem. Ona tuła się od castingu,
do castingu, próbując zostać aktorką. Obserwujemy ich związek na przestrzeni
pięciu lat.
Musical został o tyle ciekawie skonstruowany, że
wydarzenia z początku związku głównych bohaterów przeplatają się z tymi z
końcówki i środka. Nie jest to opowieść linearna, a raczej patchwork, który
każdy widz może poskładać sobie dowolnie. Co przeważyło? Jej zazdrość o sukces?
Jego pociąg do innych kobiet? Niezdolność komunikacji? Która ze stron była winna?
A może zawiniły okoliczności?
Skoro to musical, nie można nie wspomnieć o
piosenkach. Trzeba przyznać, że Anna Kendrick w roli Cathy wypada naprawdę
przekonująco. Bywa zabawna (choćby podczas sceny przesłuchania na Broadwayu lub
w piosence o teatrze w Ohio), innym razem chwyta za serce, jak choćby w utworze
otwierającym musical czy w scenie kłótni. Jeremy Jordan (ostatnio znany z roli „słodkiego
hobbita” z „Supergirl”) również tworzy bardzo przekonującą kreację, choć
wokalnie nieco blednie przy koleżance. Jest
więc słodko-gorzko. Choć piosenki nie należą do tych, które zapadałyby w
pamięć, a następnie żyły własnym życiem w oderwaniu od musicalu, to przyjemnie
się ich słucha.
Niewykluczone, że jeszcze wrócę do „Ostatnich
pięciu lat”. Wiem jedno: po obejrzeniu filmu, moim celem stało się zapoznanie
się z wersją polską, graną obecnie w teatrze Roma. Trzymajcie kciuki, aby się
powiodło.
Komentarze
Prześlij komentarz