Cormoran i Drozd na tropie Kukułki
„Wołanie
kukułki” ukazało się w 2013 roku i stanowiło pierwszy tom przygód Cormorana
Strike’a, byłego żołnierza, syna gwiazdora muzyki rockowej i prywatnego
detektywa. W następnych latach na rynek wydawniczy trafiły także „Jedwabnik”
oraz „Żniwa zła”. O wszystkich trzech książkach pisałam na łamach Biblioteki Edgara.
Gdy publikowałam trzecią ze wspomnianych recenzji, wiadomo już było, że BBC
nakręci ekranizację przygód londyńskiego detektywa. I cóż? „Strike. Wołanie
kukułki”, trzyodcinkowy serial, miał swoją premierę pod koniec sierpnia.
Cóż mogę powiedzieć? Na początku
tyle, że kocham historyjki o Strike’u, więc z całą pewnością nie jestem
obiektywna. Mam świadomość, że kryminalnie nie stoją na najwyższym poziomie, że
to raczej historie obyczajowe z wątkiem kryminalnym, niż rasowe powieści
detektywistyczne. Ale dla mnie te historie zawsze opierały się przede wszystkim
na fenomenalnie napisanych bohaterach – zarówno Cormoranie, jak i jego
asystentce, Robin, o której sama Rowling mówi, że jest najlepszą spośród
napisanych przez nią postaci. Nie sposób się z nią nie zgodzić. Tylko, czy
dobrze napisane postaci wystarczyły, by pociągnąć tę historię?
Serialowi bohaterowie dość dobrze
oddają książkowe pierwowzory. Tom Burke jest dość postawny i miśkowaty, wzbudza
respekt. Choć moim zdaniem jest zbyt przystojny jak na Cormorana. Patrząc na Holliday
Grainger można mieć wrażenie, że taka mogłaby być Robin Ellacott wyciągnięta
wprost z kart powieści. Z tym, że oboje wydają się nieco zbyt mało charyzmatyczni.
Książkowe pierwowzory miały w sobie znacznie więcej życia. Tych dwoje tylko
snuje się po ekranie, a widz ani im nie współczuje, ani nie kibicuje. Są mu
doskonale obojętni.
A może to w ogóle jest kłopot całego
tego serialu? Ma w sobie mało ikry. Wydarzenia się dzieją, ale jak na kryminał mało
w tym wszystkim akcji. Ma się wrażenie, że śledztwo dotyczące Luli Landry
schodzi na dalszy plan, zepchnięte w cień w stosunku do zatargów Cormorana z
Charlotte, ojcem, siostrą oraz kłopotów Robin namnożonych wokół zmiany miejsca
zamieszkania.
Plusem jest niewątpliwie
przedstawienie miasta. Nieodłączną częścią książki były małe zadymione puby,
bary, ale też prywatne domy, bogate apartamenty i ekskluzywne sklepy. I tutaj wszystko
to dostajemy, łącznie oczywiście ze sztandarowym w przypadku Strike’a „Tottenham”.
Gdyby do następnej odsłony przygód
Cormorana, „Jedwabnika”, wprowadzić więcej akcji, byłoby już bardzo dobrze. A
tak jest tylko dobrze. Chwilami nudnawo, chwilami zabawnie („Dzisiaj jest dzień
zupy”). Ja jednak obejrzałam z przyjemnością i odczuwam niedosyt. Czekam na
więcej!
Nie czytałem,ale sądząc po opisie na pewno by mi się spodobała,bo lubię takie książki. Jeśli kiedyś znajdzie się w zasięgu mego wzroku na pewno po nią sięgnę. Pozdrawiam cię serdecznie i zapraszam do siebie stasiekgorny.blogspot.com Będzie mi bardzo,bardzo miło jeśli zaobserwujesz i zostawisz komentarz :-)
OdpowiedzUsuńOczywiście obserwację również u mnie masz :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy chcę się zmierzyć z serialem, chociaż książki trafiły w mój gust ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam na razie dwie części. Ale nie oglądałam! I na pierwszy rzut oka rzeczywiście zgadzam się z Tobą co do aktorów. Nie wiem czemu, ale Cormoran kojarzył mi się z jakąś blizna na twarzy... Ale zgadzam się, że w serialu jest za przystojny! :)
OdpowiedzUsuń