Polonistka, nieobliczalny bibliotekarz i ludzie z lasu
Jest
rok 1985. Maria ma trzydzieści sześć lat i niezdiagnozowaną depresję (tak
przypuszczam po lekturze, ale to tylko moje zdanie, takie stwierdzenie nigdzie
w powieści nie pada). Uczy języka polskiego. Mieszka z ciotką stara panną,
która aktualnie choruje i przebywa w szpitalu. Maria ma też tajemnicę. Gdy
miała sześć lat, zgubiła się w lesie. Przebywała tam sześć dni, a kiedy została
odnaleziona, była cała we krwi. Pewnego dnia nauczycielka dowiaduje się, że
jeden z jej podopiecznych także ma tajemnicę. Gdy prosi swoją nauczycielką o
pomoc, Maria go lekceważy. Jej stanowisko zmienia dopiero śmierć chłopca.
Kobieta zaczyna rozumieć, że to, co przytrafiło jej się w dzieciństwie, może
mieć związek ze śmiercią jej ucznia.
Muszę przyznać, że „Łaska” to jedna
z lepszych polskich powieści jakie czytałam. Ma świetnie skonstruowane postaci.
Zarówno pierwszo, jak i drugoplanowe. To są pełnokrwiści bohaterowie, tak
prawdziwi, jak tylko prawdziwi mogą być – zagubiona prowincjonalna nauczycielka
ze złamanym życiem, młody milicjant-karierowicz, czy z pozoru cichy, ale być
może nieobliczalny bibliotekarz.
Zagadce też nie można nic zarzucić. Często
wspominam, że o jakości kryminału, świadczy zakończenie. Niekiedy mamy do
czynienia z naprawdę dobrze napisana książką, z postaciami, którym nie można
nic zarzucić, ze świetnie skonstruowanym światem przedstawionym. Gdy jednak
dochodzi do rozwiązania zagadki, czytelnik ma ochotę rzucić tą z pozoru świetną
książką o ścianę. „Łaska” to na szczęście nie ten przypadek. Można by się oczywiście
trochę czepiać, iż trudno uwierzyć, że mężczyzna i dziecko żyją w szałasie w
lesie i nikt, absolutnie nikt, o nich nie wie. Trochę bajkowo brzmi, prawda?
Ale z drugiej strony ta część powieści dzieje się dziesięć lat po wojnie. Nie
ma jeszcze komórek, GPS-ów. Nie tak łatwo jest zlokalizować człowieka. Choć ta
część historii brzmi naciąganie, powiedzmy, że nie na tyle, by nie można w nią
uwierzyć.
Podoba mi się też klimat tej
powieści. Nie tylko okładka jest tu szara i smutna. Wszystko jest szare i
smutne. Jak na PRL-owski świat przystało. Na półkach nic nie ma. Wszędzie leży
śnieg. Zimno. Szaro. Buro i ponuro. A do tego ta atmosfera zagrożenia. Osaczenia.
Bycia obserwowanym. Wszystko tutaj gra – od opisów świata przedstawionego po
czcionkę zastosowana w książce, wyglądem przypominającą tekst wystukany na
maszynie do pisania.
No
i ten opis biblioteki! Sami rozumiecie, nie mogę się powstrzymać:
„Maria,
odkąd pamiętała, czuła się w bibliotekach dobrze. Lubiła zapach drewna, kurzu i
starego papieru, a także tę specyficzną, jakby uroczystą ciszę, która nawet
najmłodszych skłaniała do tego, by zniżali głos. Trochę jak w kościele, tyle że
tam było zimno i ponuro, podczas gdy biblioteki zawsze wydawały się pełne
przyjaznego ciepła. (…) Nawet potem, gdy dorosła i wyjechała na studia, często
przeciągała chwilę wyboru książki w warszawskiej bibliotece, przechadzała się
wzdłuż półek, sunąc palcem po zakurzonych grzbietach, odczytywała tytuły i z
sennym zadowoleniem wsłuchiwała się w ciche tykanie zegara”. (s. 246).
To kawał naprawdę dobrej literatury
popularnej. Nie wiem, jak wypadają inne powieści Anny Kańtoch, ale „Łaskę” mogę
Wam z czystym sercem polecić.
Z takiego polecenia chętnie skorzystam :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wypożyczyłem "!3-go anioła" dziś z biblioteki.
OdpowiedzUsuń