Spidermanów... sześcioro
Miles
Morales został Spidermanem po śmierci Petera Parkera. Do komiksów wprowadzili
go Brian Bendis i Sara Pichelli w 2011 roku. Początkowo nie pojawiał się w
głównej serii komiksów, ale ostatecznie wpisano go w kanonicznie historie. W
2018 roku Miles Morales otrzymał nawet swój własny film – „Spireman. Universum”,
którego popularność przerosła oczekiwania samych twórców. Niebawem film
zagościł w naszych kinach.
Trzeba przyznać, że fabułka jest
dość prosta. Milesa ugryzł radioaktywny pająk, co sprawiło, że otrzymał takie
same moce jak Peter. Ten jednak zginął podczas walki z Kingpinem, który w korytarzach
metra otworzył czarną dziurę. Za sprawą dziwacznego portalu do świata Milesa
wpadli Spidermenowie z innych wymiarów – 28-letni Peter Parker z innego
wymiaru, Spiderwomen, czyli znana nam doskonale pierwsza dziewczyna Petera, Gwen,
Spiderman w wersji noir, Spider Świnia i dziewczynka ze spiderrobotem, rysowana
techniką japońskiej animacji.
Bardzo podobało mi się, że w filmie
nakładały się na siebie bardzo różne style animacji. Wszystko było stworzone z
naprawdę niesamowitą dbałością o szczegóły. Iskrzyło się od barw. Przyznaję, że
chyba jeszcze nigdy nie oglądałam filmu, który tak świetnie oddawałby komiksową
stylistykę i tak znakomicie rozumiał, o co chodzi w komiksach. Bardzo podobało
mi się także oddawanie myśli bohatera i słów narratora w komiksowych ramkach.
Zresztą ilość komiksowych nawiązań i mrugnięć do fanów, a także krypto cytatów jest
w tej historii niesamowita. Genialna jest choćby scena, kiedy ciocia May stara
się uprosić wszystkich, by bili się poza domem, bo znów rozwalą jej wszystkie
meble.
Druga kwestia: film ma świetne
postaci i doskonale zarysowane relacje między nimi. I mówię tu zarówno o
postaciach pierwszoplanowych jak Miles, który dopiero stawia swoje kroki jako
Spider oraz Peter Parker, który znajduje się na drugim biegunie, jest wypalonym
superbohaterem i nie odnajduje już w tym radości, bowiem dla odpowiedzialności
za innych właściwie poświęcił własne życie, jak i o drugoplanowych. Świetnie
wypada tutaj postać cioci May czy Spidermana noir, który pochodząc z estetyki
łączącej jedynie czerń i biel, nie jest w stanie ogarnąć kostki Rubika.
Co do relacji między postaciami,
twórcy poświęcają im bardzo dużo czasu. I żadnego z naszych Spidermanów nie
traktują po macoszemu. Mimo krótkich urywków, doskonale rozumiemy, dlaczego
Peterowi posypało się całe życie. Natomiast Miles skonfrontowany zostaje z
jednej strony z ojcem policjantem, który bardzo kocha swojego syna, ale jest
dla niego szorstki, bo chce, by miał lepsze niż on życie, a jednocześnie
potrafi mu powiedzieć, że jest świetny i stanowi najlepszą wersję samego
siebie, z drugiej z wujkiem luzakiem, który jest doskonałym kumplem i
powiernikiem, ale podjął w życiu kilka złych decyzji i dokumentnie je sobie
skopał.
Co zadziwiające film nie pokazuje
nam złoczyńców jako bezduszne machiny, którym zależy tylko na tym, by podbić
świat. Przeciwnie, to ludzie tacy jak my. Kingpin jest gotowy zniszczyć świat
tylko po to, by odzyskać własną rodzinę. Wujek Milsa ostatecznie przyznaje mu
się, że chciał być w jego oczach kimś wyjątkowym i dlatego wstydzi się swoich
czynów.
Poza
tym to właśnie w rysunkowej wersji „Spidermana” Stan Lee miał chyba swój najlepszy
jak do tej pory występ. Ta krótka scenka potrafiła go pokazać zarówno jako
genialnego twórcę komiksowych postaci, jak i nieco pazernego człowieczka. W
filmie jest bowiem scena, gdy Miles kupuje strój. Stan jest sprzedawcą. Miles
pyta, czy może zwrócić, jeśli nie będzie pasował. Sprzedawca odpowiada: „Zawsze
pasuje, czasami trzeba tylko do niego dorosnąć”. Mówi też o tym, że znał
Spidera i że byli kumplami. W kontekście tego, że Peter Parker z uniwersum
Milesa nie żyje, a i Stan Lee niedawno odszedł, scena ta nabiera nowego
znaczenia. I jest zarówno podbudowująca, jak i strasznie smutna.
Nie oznacza to, że film nie ma wad.
Chwilami był aż za bardzo przerysowany i przejaskrawiony. Oglądając, łapałam
się na myśli, że fajnie by było, gdyby tak historia trochę bardziej trzymała
się realizmu.
„Spiderman Universum” ma naprawdę
bardzo dobre przesłanie. Opowiada nie tylko o tym, że każdy człowiek ma w sobie
bohatera, bo o tym, nie oszukujmy się, jest większość filmów superbohaterskich,
ale też daje dzieciakom jasno do zrozumienia: „To kim jesteś, co sobą
reprezentujesz, jest super. Bądź właśnie taki, bo wtedy jesteś idealny. Nie
potrzebujesz być nikim więcej, niż ten superdzieciak, którym jesteś”. To
rzadkie w dzisiejszych czasach przesłanie. I w czasach wywieranie presji, że
wszyscy mamy być doskonali, bardzo potrzebne.
Komentarze
Prześlij komentarz