Jak wiatr zawieje


Pierwszy raz o Agnieszce Hałas usłyszałam, gdy w 2011 roku, nakładem nieistniejącego już wydawnictwa Ifryt, wyszła pierwsza część jej cyklu „Teatr węży” – „Dwie karty”. Pamiętam, że szeroko komentowano wtedy tę powieść, uznając autorkę za nadzieję młodej polskiej fantastyki. Wydawało mi się, że musiała napisać coś naprawdę dobrego, jednak z samą książką nie udało mi się w tamtym czasie zapoznać. Następne dwie odsłony cyklu, „Pośród cieni” i „W mocy wichru”, wydane zostały w formie e-booków w oficynie RW2010. Dopiero niedawno przejął je i ponownie wydał, tym razem już w tradycyjnej formie, Rebis, który wydaje się być gwarantem jakości i raczej nie wypuszcza na rynek bubli. Na dodatek serię Agnieszki Hałas polecał Robert M. Wegner. Nie mając świadomości, że „W mocy wichru” jest kolejną odsłoną cyklu i nie znając wcześniej twórczości pisarki, postanowiłam się czym prędzej z nią zapoznać.
Bogowie, którzy niegdyś rządzili światem, opuścili go. Zostawili jednak ludziom swoje dary. Ci, u których się one przebudzą, nazywani żmijami, muszą się ukrywać, gdyż nie są akceptowani przez resztę społeczeństwa. Jednym z nich jest Krzyczący w Ciemności. Poznajemy go, gdy zostaje sekundantem swojej znajomej, innej żmijki, Marshii. W ten sposób spotyka Anavri, która niebawem zostaje jego uczennicą. Krzyczący stara się także odkryć tajemnicę swojej przeszłości. Tymczasem w jednym z miast w niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć prostytutki. Czując, że może to mieć związek z jego własnym śledztwem, żmij zaczyna przyglądać się sprawie.
Nieznajomość poprzednich odsłon cyklu nieco przeszkadza w lekturze, ale tylko na samym początku, dopóki czytelnik nie oswoi się z budową świata przedstawionego i rządzącymi nim prawami. Zanim nie zrozumie, że srebrni magowie tropią czarnych, by doprowadzić do ich całkowitej eksterminacji. O ile ci pierwsi są akceptowani, wręcz poważani przez społeczeństwo, ci drudzy to wyrzutki. Generalnie pisarka całkiem sprawnie zbudowała swój świat. Mamy trochę mitologii, trochę historii, trochę polityki. Obok ludzi spotkamy magów, sylfy i dusiołki. Hałas ciekawie łączy ze sobą wierzenia i istoty z różnych kultur i wierzeń. Jest wiec trochę orientalizmu, trochę katolicyzmu. Światowi przedstawionemu nie można zatem zarzucić sztampowości.
Kolejnym plusem prozy Hałas jest fakt, że naprawdę potrafi pisać. Jej historia została opowiedziana może nie pięknym, to chyba za duże słowo, ale dość wyszukanym jak na ten gatunek językiem. Autorka ma talent literacki i to się czuje.
Kłopotem w „W mocy wichru” jest raczej historia,  czyli to, co w fantasy ma być wszak najważniejsze. Sami rozumiecie, na początku trzeba zebrać drużynę i te sprawy. A tutaj właśnie ten element okropnie kuleje. Czyżby autorka podpisała kontrakt na trylogię, na którą nie miała pomysłu? Albo założyła, że napisze trylogię, a nie przemyślała sprawy? Przez większość książki człowiek czeka, aż coś zacznie się dziać, a tu nic. Wieje nudą. Wydarzenia zupełnie nie angażują. Opisane są do tego w mało interesujący i rozwlekły sposób. Fabuła i akcja są rozciągnięte, cytując nieśmiertelnego Bilbo Bagginsa, niczym masło na zbyt dużej kromce chleba. Czekałam, czekałam,  i tak dotarłam do końca książki. Zresztą odwołanie do „Władcy Pierścieni” nie jest tu bezpodstawne, bo  „Teatr węży” również ma więcej niż jedno zakończenie. Powieść się kończy, kończy i skończyć nie może, aż w którymś momencie czytelnik jest na nią zły, że jeszcze się ciągnie. Może gdyby miała trzysta stron, a nie sześćset, byłaby znacznie lepsza? Może wtedy los bohaterów nie byłby mi całkowicie, absolutnie obojętny? Może gdyby ci bohaterowie czymś się wyróżniali? Byli bardziej… sama nie wiem, no po prostu bardziej. Bo i Krzyczący, i Anavri, i Marshia nie przekonali mnie do siebie. Nie obchodziło mnie, czy umrą, czy przeżyją. Nie tak powinno być.
Po wydawnictwie Rebis, po poleceniu Roberta Wegnera, wreszcie po opowieściach, które krążyły wokół nazwiska Agnieszki Hałas, spodziewałam się czegoś… po prostu bardziej, jeśli już trzymamy się nomenklatury Kapelusznika z „Alicji w Krainie Czarów”. A tu nic. Nie zrozumcie mnie źle. To poprawna książka. Ale właśnie, tylko poprawna. Dobra. Niczym się jednak nie wyróżnia. Ani światem przedstawionym, ani bohaterami, ani fabułą. Nie porusza, nie oburza, nie zmusza do zastanowienia. Ot, przeczytać i zapomnieć. Nie ma w niej tego „czegoś”. Efektu „wow” zupełnie brak.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej