A miało być tak pięknie...

 


„Śmiech diabła” to debiutancka powieść młodej polskiej pisarki Agnieszki Mieli. Miała otwierać trylogię „Dzieci Starych Bogów”. Napisałam „miała”, gdyż początkowo nic z tego nie wyszło. Wydawnictwo, w którym ukazał się debiut Mieli, zostało zamknięte, a losy kontynuacji stanęły pod znakiem zapytania. Jednakże „Śmiech diabła” został ponownie wydany, tym razem przez Zysk, niewykluczone więc, że i pozostałe dwa tomy ujrzą jeszcze światło dzienne.

„Śmiech diabła” to historia dwójki młodych ludzi – Wilgi oraz Bertrama. Poznajemy ich w momencie, gdy dwunastoletni Bertram zostaje wysłany przez swojego ojca w samobójczą misję. Ma zabić przywódcę wrogiego rodu. Wycieńczonego chłopaka odnajduje cztery lata młodsza od niego dziewczynka. Okazuje się, że jest ona córką człowieka, którego miał zabić. Od tego momentu śledzimy przeplatające się losy tych dwojga.

Zacznijmy od pozytywów. Książka ma naprawdę ciekawie wykreowany świat. Jej fabuła w dużej mierze dotyczy walki starej religii z nową. Ludność wciąż jeszcze wyznaje starych bogów, gdy tymczasem czciciele nowego boga próbują siłą narzucić swoje prawa i religię. Widać, że autorka oparła swoją koncepcję na analogii do średniowiecznego konfliktu świata pogańskiego i wierzeń chrześcijańskich. Ciekawie opisała, jak święta ku czci nowego boga dostosowywano do starych obrzędów, by nie zrazić lokalnej ludności. Choć z drugiej strony wątek walki kultów powinien zostać pogłębiony, bo system wierzeń w tej powieści to taki trochę kolos na glinianych nogach, niewiele się o nim tak naprawdę dowiemy. I jeśli się zastanowić, to jest to problem całej tej książki – maksimum słów, ale minimum treści.

Drugim plusem jest wydanie. Książka pięknie się prezentuje. Ma interesującą okładkę oraz mapę świata przedstawionego zamieszczoną na wewnętrznych stronach zarówno przedniej, jak i tylnej okładki.

I niestety na tym koniec plusów. W zasadzie nie wiem dlaczego podchodziłam do tej powieści z dość sporymi oczekiwaniami. Wydawało mi, że będę mieć do czynienia z naprawdę dobrą polską fantastyką. Tymczasem książka jest chaotyczna i pełna niekonsekwencji. Bohaterowie robią coś, co rzekomo jest niesamowicie ważne, a potem tej misji nie kończą. I tak jest przez cała powieść. Przez niemal pięćset stron nie przeprowadzają od początku do końca żadnego ze swoich zamierzeń. Autorka rzuca nimi po świecie, dopisuje kolejne przygody, ale te do niczego nie prowadzą. Fabuła nie posuwa się do przodu, a Miela wydaje się nie mieć żadnego pomysłu, jak to zmienić. Dezorientujące są również przeskoki czasowe. Fabuła dzieje się na przestrzeni kilku lat. Bohaterowie to spotykają się, to rozstają. Czasami w obrębie jednego akapitu nagle dowiadujemy się, że minęło kilka miesięcy. Wydaje się, że redaktor powinien jeszcze solidnie przysiąść nad tym tekstem. Może i była tu jakaś koncepcja, ale wykonanie zdecydowanie kuleje.

Podobnie jest z pomysłem na bohaterów. Zawsze będę popierać całym sercem portretowanie kobiet, które próbują być sobą w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Niestety wykreowana przez Mielę Wilga jest antypatyczna, nie wie, czego chce, to taka Zosia-Samosia, która wpada w kłopoty z własnej winy. Podobnie źle nakreślony jest Bertram, który, nie do końca wiadomo dlaczego, zmienia swoje nastawienie do głównej bohaterki. Autorka próbuje jakoś to wyjaśnić, ale i tak nie poznamy powodów uprawdopodobniających jego decyzję.

Cóż mogę powiedzieć? Nie podobało mi się, niestety. A szkoda, bo bardzo lubię trafiać na dobrą polską fantastykę. Mimo że na kartach „Śmiechu diabła” pozornie dużo się dzieje, całość dość nudna i chaotyczna. To jednak debiut, więc chętnie sięgnę po kontynuację, by przekonać się, czy na przestrzeni lat zmienił się styl autorki. Może dalej będzie lepiej? Książki ani nie polecam, ani nie odradzam. Uważam jednak, że nie mamy do czynienia z historią, która komukolwiek na długo zapadnie w pamięć.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej