Historia kołem się toczy ("Powrót do Whistle Stop", kontynuacja "Smażonych zielonych pomidorów"

 


Fannie Flagg jest amerykańską pisarką, autorką scenariuszy i aktorką. Swoją najsłynniejszą powieść „Smażone zielone pomidory” wydała w 1987 roku. Bardzo szybko poproszono ją o zaadaptowanie jej na scenariusz filmowy, za który została zresztą nominowana do Oscara. Kilka lat temu ogłosiła, że kończy z karierą pisarską i przechodzi na emeryturę, bo pisanie jest zbyt czasochłonne, a ona czuje się już zmęczona. Teraz nieoczekiwanie powróciła z kolejną powieścią. I to jaką! Minęły 34 lata, a ona po raz kolejny zawitała do Whistle Stop, miasteczka, w którym dzieje się akcja „Smażonych zielonych pomidorów”. Przedstawiła kolejne fakty z życia Idgie i Ruth, Nanny i Evelyn oraz pozostałych przesympatycznych bohaterów pierwszej części.

Głównym bohaterem kontynuacji jest Buddy, syn Ruth i Idgie oraz jego rodzina – żona Peggy i córka Ruthie, a później także jej mąż i dzieci. Dowiadujemy się także, co stało się z innymi mieszkańcami Whistle Stop, ich krewnymi i przyjaciółmi. Dużą rolę odegra także Evelyn, kobieta, która poznała Nanny w domu starców i pozwoliła, by zetknięcie się z nieznajomą staruszką na zawsze odmieniło jej życie.

Czy powrót do Whistle Stop po 34 latach to był dobry pomysł? Tyle rzeczy mogło pójść nie tak. W tym przypadku możecie jednak odetchnąć z ulgą. Książka ma ducha oryginału, a przynajmniej to, co zapamiętałam jako ducha oryginału, bo przyznaję, że nie wracałam do niej od dobrych dziesięciu lat. Ale podobnie jak „Pomidory”, „Powrót” jest pogodną i przyjemną, bardzo podnoszącą na duchu lekturą. Ma to, za co pokochałam pisarstwo Flagg – humor i lekkość. Przyjemnie było dowiedzieć się, co słychać u starych znajomych.

Nie oznacza to jednak, że „Powrót do Whistle Stop” nie ma wad, bo absolutnie tak nie jest. Akcja powieści rozgrywa się przez kilkadziesiąt lat, więc niektóre sprawy zostały potraktowane po łebkach, bardzo skrótowo. Na dodatek fabuła skacze między kolejnymi latami niechronologicznie, co na szczęście nie wprowadza wielkiego chaosu, ale może nieco dezorientować. Poza tym, choć autorka przypomina pewne sprawy, znajomość oryginału jest tu absolutnie konieczna (choćby po to, by mieć świadomość, dlaczego Buddy Junior nigdy nie poznał swojego ojca i co ukrywała Idgie).

Raziła mnie też ewidentna baśniowość tekstu – miałam wrażenie, że nie czytam o prawdziwych ludziach. Fabuła naszpikowana jest niesamowitymi zbiegami okoliczności, bohaterowie dochodzą do wielkich fortun, wszystko szybko i łatwo im się udaje. Źli zostają ukarani, dobrzy odnoszą zwycięstwo. A Ruth na zawsze pozostanie świętą, bo przecież na całej kuli ziemskiej nie było nikogo, kto by jej nie lubił. Czasami miałam wrażenie, że „Powrót” pod względem prawdopodobieństwa przypomina pisarstwo autorki „Kwiatów na poddaszu”, a to naprawdę niedobrze. Kto wie, może „Pomidory” też takie były? Choć wydaje mi się, że nie, chyba zwróciłabym na to uwagę, nawet te dziesięć lat temu.

Muszę jednak przyczepić się do redakcji i korekty tekstu. O ile literówek nie ma zbyt dużo, o tyle imiona i nazwiska mylone są nagminnie. Idgie jest mylona z Ruth, Evelyn z Ruthie. Chyba tekstu nie przejrzano zbyt dokładnie, bo wielkimi krokami zbliżał się termin posłania go do druku, innej możliwości nie widzę, bo aż trudno mi uwierzyć, że tak rażących błędów nikt nie wyłapał.

„Powrót do Whistle Stop” nie jest książką wybitną, ale za to miłą. Jest jak stary, dawno niewidziany przyjaciel, z którym natychmiast odnajdujesz wspólny język. Jest jak ciepły kocyk w chłodny dzień. Z całą pewnością nie zawiedzie miłośników „Smażonych zielonych pomidorów”. A tym, którzy jeszcze nie znają historii Idgie i Ruth, polecam wizytę w ich kawiarni. Nie pożałujecie!

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej