Zakonnica i wichry historii



„Dźwięki muzyki” to musical z 1965 roku, napisany przez  Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina II. Podstawą do jego stworzenia stały się wspomnienia arystokratki Marii von Trapp. W wersji filmowej w rolę tytułową wciela się Julie Andrews.
            Maria jest nowicjuszką w zakonie. Jednak nie do końca zdaje się tam pasować. To spóźni się na mszę, bo chodzi po górach, to zapomni o swoich obowiązkach, bo woli śpiewać. Dlatego matka przełożona odsyła ją do domu rodziny von Trapp, by tam zaopiekowała się dziećmi właśnie owdowiałego kapitana, a przy okazji zastanowiła nad tym, czego naprawdę w życiu pragnie. Od samego początku Marii nie podoba się, w jaki sposób kapitan przy pomocy gwizdka i żelaznej dyscypliny wychowuje swoje dzieci, więc postanawia zaprowadzić własne porządki.
            Mam z „Dźwiękami muzyki” pewien kłopot. Z jednej strony nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobały, z drugiej jednak… No właśnie, skupmy się na drugiej stronie. Po pierwsze: temat. Jeden jest oczywisty i odwieczny. Schemat: ojciec-dzieci-guwernantka. Wiadomo, że w lwiej części przypadków guwernantka poprzez serca dzieci(a czasem nawet z ich pominięciem) trafia do serca ojca. I mamy ślub. Musical  Rodgersa i Hammersteina nie jest od tego wolny. Z drugiej, pojawia się temat znacznie poważniejszy – rodzi się nazizm, a kapitan ostentacyjnie przeciwstawia się przyłączeniu Austrii do Rzeszy, przez co staje się wrogiem publicznym i Trappowie zaczynają być prześladowani politycznie. W sumie ciekawa historia, do której dołączona zostaje opowieść o młodzieńczej miłości najstarszej córki von Trappa i przemianie jej ukochanego w gorliwego sługę systemu, ale potraktowana jakoś tak pobieżnie. Jakoś nie mogę się pozbyć wrażenia, że „Dźwięki muzyki” nie udźwignęły tematu. 

            I jeszcze jedna kwestia. Piosenki, wszak to musical. Dla mnie „Dźwięki muzyki” to dowód na to, że są musicale i Musicale. Dla mnie Musicalami są choćby „Deszczowa piosenka” (bo któż nie znałby frazy „Ja śpiewam, tańczę, co tam deszcz!” lub „Dzień, dobry, dzień dobry, bo dobry to dzień”), „Nędznicy” („Usłysz, kiedy śpiewa lud”; „Jeszcze dzień, jutrzejszy dzień przyniesie nowy los”), „Skrzypek na dachu” („Gdybym był bogaczem!”). „Dźwięki muzyki” są, niestety, musicalem przez małe „m”. Nie ma w tym filmie ani jednej piosenki, która by mnie porwała. Utwory niby komentują akcję, ale wszystkie są trochę o niczym, niestety.
            Czy poleciłabym „Dźwięki muzyki”? I tak, i nie. Z jednej strony naprawdę nie rozumiem, skąd tak wysoka ocena tego filmu (Oscar dla najlepszego filmu), z drugiej nie mogę zaprzeczyć, że naprawdę przyjemnie się to ogląda. Jako musical, który pretenduje do bycia historią o czymś więcej, moim zdaniem się nie sprawdza. Jako historia o losach rodziny von Trapp, a więc sympatyczna opowieść o owdowiałym bogaczu i zagubionej guwernantce, do pooglądania. Piosenki? Naprawdę bez rewelacji.       

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej