Już mnie to chyba nie bawi
Do tej pory byłam zagorzałą zwolenniczką, a co więcej nawet
orendowiczką, pisarstwa Iwony Andrews. Cykl o Kate Daniels uważam (uważałam?)
za świetny. Również „Na krawędzi”, wbrew pewnym zastrzeżeniom, wzbudziło mój
entuzjazm. Nic dziwnego, że pobiegłam do księgarni po kontynuację, a książka
otrzymała wyjątkowo krótki okres oczekiwania od wylądowania na półce do
przeczytania, prawda? Czy słusznie?
Bohaterem
„Księżyca nad Rubieżą” jest William. Kto czytał poprzednią powieść małżeństwa
ukrytego za pseudonimem Ilona Andrews wie, że w poprzednim tomie głównymi
bohaterami byli Rose i Declan, a William był jedynie bohaterem pobocznym,
zresztą niezbyt lubianym przez pozostałych. Po przeczytaniu trzydziestu stron
nastąpiła pierwsza konsternacja: „Nie będzie Rose?”. Otóż, nie będzie. Andrews
serwuje nam nową dwójkę głównych bohaterów – pobocznego dotąd Williama, o
którego życiu dowiadujemy się teraz znacznie więcej oraz zupełnie nową postać,
Cerise Maar. Dziewczyna mieszka na Moczarach, gdzie William przybywa, aby
odnaleźć i zabić swego dawnego wroga, Pająka. Los sprawia, że rzeczony zbir
porwał rodziców dziewczyny…
Poprzednie
książki Andrews zawsze stały na przyzwoitym poziomie – dobrze poprowadzona i
warta akcja, sympatyczni lub antypatyczni bohaterowie, świetne sceny
pojedynków, w miarę nowatorski świat przedstawiony. Słowem, kawałek
przyzwoitego fantasy. Tutaj niby jest tak samo. Niby. Jest akcja, którą wciąga,
są dobrze napisani bohaterowie, jest nawet tajemnica. Ale czegoś nie ma. Czego?
Trudno mi to określić, ale muszę przyznać, że najnowsza książka Andrews mnie
denerwowała. W sumie wszystko kręciło się wokół schematu „kto się czubi, ten
się lubi”. Oczywiście, że wiadomo, iż główni bohaterowie najpierw muszą za sobą
nie przepadać, żeby potem zostać parą, ale może już wyrosłam ze schematu:
„Najpierw cię nie lubię, a potem mam ci ochotę wskoczyć do łóżka/ zerwać z
ciebie ubranie”? Bo ja wiem, czy mężczyzna w takich powieściach zawsze musi być
mega przystojny i wysportowany, musi być mistrzem miecza, a do tego mieć
skomplikowaną przeszłość i mega dużo kasy? Ona natomiast zawsze musi być dumna,
piękna i pyskata? A na koniec polejmy to wszystko jeszcze obficie lukrem, jak w
bajce Disneya. W niemal magiczny sposób pozbywamy się rodziny, która do tej
pory przeszkadzała, bohaterowie kupują sobie zameczek i siedzą na werandzie
albo inszym balkonie, oglądając zachód słońca. Bleeee...
Niewykluczone,
że mój odbiór „Księżyca nad Rubieżą” był podyktowany moją sytuacją życiową w
tamtym momencie. Bajki mnie wtedy niesamowicie drażniły, bo boleśnie
odczuwałam, że w życiu tak nie jest. Może gdybym miała lepszy nastrój,
oceniłabym ją inaczej. Niewykluczone. W tej chwili na rynku wydawniczym ukazał
się kolejny tom przygód Kate Daniels tych samych autorów. Ten cykl zawsze mi
się podobał. Więc dam mu szansę. Jeśli zdenerwuje mnie podobnie, jak przygody
Cerise i Williama, to dam sobie spokój z Iloną Andrews.
Komentarze
Prześlij komentarz