"Harry Potter i przeklęte dziecko" - dramat sceniczny czy metaforyczny?
John Campbell swego
czasu wysnuł teorię, że mity muszą być opowiadane wciąż na nowo. A czy jest
bardziej archetypowa opowieść, niż ta o walce dobra ze złem? Dla jednych
ulubionym przedstawieniem tej historii będą bóg i szatan, dla innych Barman i
Joker, Luke Skywalker i lord Vader. Dla mojego pokolenia była to historia walki
Chłopca, Który Przeżył z Lordem Valdemortem. „Harry Potter i przeklęte dziecko”,
zapis sztuki scenicznej, której premiera odbyła się latem tego roku na West
Endzie, jest kolejną odsłoną tej historii.
Harry
Potter ma czterdzieści lat. Pracuje w Ministerstwie Magii. Wraz z Ginny mają
trójkę dzieci – Jamesa, Lilly oraz Albusa Severusa. Ten ostatni okazuje się nie
pasować do wszystkiego, co powinno odpowiadać nazwisku „Potter”. Tiara
przydziału wyznacza go do Slytherinu, zaprzyjaźnia się z potomkiem Malfoya, nie
gra w quidditcha. Słowem jest z wszech miar przeciętny. Przez lata konflikt między
ojcem a synem narasta, aż Albus postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i nieco
pobawić się zmieniaczem czasu.
Czy
„Harry Potter i przeklęte dziecko” to dobra historia? W zasadzie nie. To całe
skakanie po różnym czasie i alternatywne historie rzeczywiście przypominają
średniej jakości fan fik. Co więcej, postaci czasami pojawiają się tak bardzo deus ex machina, że człowiek aż zgrzyta
zębami. Mimo to czyta się dobrze, a gdyby to jeszcze oglądać na scenie, mogłaby
nawet robić wrażenie. I pewnie robi, sami popatrzcie.
Czy
przeszkadza mi, że „Harry Potter i przeklęte dziecko” to kiepska historia? W
zasadzie… nie. Ponieważ czytanie tego dramatu przypomina trochę odwiedzanie
dawno niewidzianych przyjaciół. Ostatnią powieść o przygodach Harry’ego
czytałam osiem lat temu. Od tamtego czasu postarzeliśmy się wszyscy. Dorośliśmy,
mierzymy się z życiem. Miło było dowiedzieć się, że Hermiona została ministrem
magii i ma kłopot z uzależnieniem od słodyczy, Ron z wiekiem nie spoważniał, a
Draco daje się lubić. Poza tym jest coś pokrzepiającego w myśli, że nawet
dziecko Pottera może być zupełnie przeciętne (chociaż może to wpływ krwi
Wesleyów).
Czy
to wszystko już było? Ależ tak, było. Ale my, fani, jesteśmy dość dziwni. Czy wielbiciele „Gwiezdnych wojen” oglądając najnowszy epizod, nie pomyśleli, że to już
było? Czy fani „Władcy Pierścieni”, patrząc na „Hobbita”, nie łapali się za
głowę? Tyle, że skrytykujemy, będziemy psioczyć, a potem kupimy kolejną
książkę, gadżet, zafundujemy całkiem niezły box office w pierwszy weekend w kinie.
Zatem do zobaczenia na seansie „Fantastycznych zwierząt”.
Komentarze
Prześlij komentarz