Dzioby w górę, zgodnym chórem!
Kaczor Donald jest jedną z
tych postaci z Disneyowskiego świata, która jest równie dobrze znana z filmów
animowanych, jak z komiksów, może nawet bardziej z tych drugich. Wśród
pokolenia obecnych trzydziesto- i trzydziestoparolatków mało kto nie zaczynał swojej
przygody z komiksami od Egmontowego czasopisma „Kaczor Donald”, a później tomów
„Giganta”. Mało kto nie znał też na pamięć piosenki z „Kaczych opowieści”. W
styczniu Egmont oddał w ręce czytelników wydanie „kaczych” komiksów
zbierających historie z lat 1954–1955, których autorem był Carl Barks.
Carl
Barks stworzył około 1500 kaczych historyjek. Uchodzi za najwybitniejszego
twórcę historii o Donaldzie i jego świecie. To on wymyślił postacie Sknerusa
McKwacza, wynalazcy Diodaka, Magiki De Czar, kuzyna-szczęściarza Gogusia, braci
Be. Jego koncepcją był także Kaczogród, miejsce zamieszkania Donalda i spółki.
Will Eisner określił go nawet mianem „Andersena komiksu”. To on nadał kaczkom
bardziej ludzki wygląd. Jemu zawdzięczamy dzisiejszą, doskonale nam znaną
sylwetkę Donalda.
W
tomie, który w styczniu oddał w nasze ręce Egmont, zawarte są prace z początku
lat pięćdziesiątych. Składają się na niego zarówno jedno- i kilkustronicowe
historyjki, jak i dłuższe, kilkudziesięciostronicowe fabuły. Tom zawiera
tytułowe „Siedem miast Ciboli” (komiks, który pełnymi garściami czerpie z
nawiązań do legendy o Eldorado), opowieść o zawodach łowieckich, historię
wagarów Hyzia, Zyzia i Dyzia oraz liczne perypetie sztandarowej postaci Barksa
– Sknerusa McKwacza.
Historie
zebrane w „Siedmiu miastach” to pogodne i dowcipne opowiastki, które wyjątkowo
przyjemnie się czyta. Podczas lektury nie można się nie uśmiechać. Nie są to
oczywiście historie najwyższych lotów, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że
wiele z nich świetnie oparło się próbie czasu. Na dodatek przedstawiają innego
Donalda niż ten, którego znamy obecnie. Nie był to jeszcze Donald-nerwus.
Przeciwnie to Donald, któremu zależy na Sknerusie i siostrzeńcach. W ogóle
fajna jest ta kacza rodzina – wspierają się, martwią o siebie nawzajem.
Dobrze byłoby mieć podobne „kaczki” dookoła. Choć realia się zmieniły, co po
niektórych historiach bardzo widać, czyta się je nadal z przyjemnością.
Dodatkowym plusem jest wzbogacenie albumu o anegdotki na temat życia i drogi
twórczej artysty.
Rysunki
Carla Barksa przedstawiają kaczki w zupełnie nowy sposób. Rysownik w bardzo
szczegółowy sposób ukazywał sylwetki postaci. Zadbał też o realistyczne oddanie
ruchu. Natomiast tła i drugie plany są bardzo często umowne. Ilustracje
utrzymane są w jasnych i ciepłych kolorach, przez co wydają się bardzo miłe dla
oka.
Dorobek
Carla Barksa odcisnął piętno na kolejnych pokoleniach rysowników. Twórcy,
którym przyszło mierzyć się z jego spuścizną, starali się go naśladować lub też
wchodzili z nim w polemikę. Niezależnie jednak od tego, co sądzi się o stylu i
historiach Barksa, nie wypada ich nie znać. Z całego serca polecam opowieści o
Donaldzie i spółce.
Uwielbiam Kaczki ;) i tak jak piszesz, zaczynałam przygodę z komiksami właśnie od "Kaczora Donalda" i "Giganta". Właśnie jestem po "Życiu i czasach Sknerusa McKwacza", ale planuję na tym nie poprzestać, a nowe komiksy ostatnio kusiły mnie w Empiku...
OdpowiedzUsuń