To nie jest dobry świat dla wróżek i detektywów
Od
momentu wypuszczenia na rynek „Władcy Pierścieni” trwa nieustająca moda na
fantasy w kinie i telewizji. Choć naprawdę dobrych produkcji z tego gatunku
jest niesamowicie mało. Przez pewien czas „Gra o tron” była chlubnym
przykładem, jak należy kręcić dobre fantasy, ale gdzieś w okolicach piątego
sezonu zaczęła zjadać własny ogon, a o ósmym wszyscy próbujemy rozpaczliwie
zapomnieć. Po drodze wyskakiwały większe („Hobbit”) i mniejsze produkcje
(„Miecz prawdy”, który choć nie był serialem wybitnym, bardzo lubiłam i nadal
okropnie żałuję, że doczekał się tylko dwóch sezonów). Mimo wszystko, ponieważ
jestem ogromną fanką gatunku, zawsze bardzo czekam na kolejne fantastyczne
nowości. Dlatego aż zapiszczałam z radości, gdy dowiedziałam się, że w tym roku
otrzymamy przynajmniej dwie serialowe nowości fantasy. Pierwszą było „Carnival
Row” od Prime’a, drugą „Mroczne materie” od HBO. Na razie jestem jedynie po
seansie pierwszego z wymienionych tytułów i o nim chciałabym wam dziś
opowiedzieć.
Akcja „Carnival Row” rozgrywa się w
świecie, który swoją konstrukcją przypomina XIX wiek. Rewolucja przemysłowa
sprawiła, że ludzie dowiedzieli się o istnieniu magicznych istot. Te, które nie
wyginęły, zostały właściwie zepchnięte na margines społeczeństwa. W takim
świecie funkcjonuje dwójka naszych głównych bohaterów – człowiek detektyw, Philostrate
i wróżka Vignette. Dość powiedzieć, że mają oni między sobą niezałatwioną
sprawę z przeszłości, a dziwnym zrządzeniem losu spotykają się ponownie w
trakcie śledztwa dotyczącego morderstwa.
Widać, że w swoją produkcję Prime
włożył sporo pracy. Wykreowano całkiem fajny fantastyczny świat, gdzie obok
siebie egzystują ludzie, fauny, wróżki. Można się oczywiście pokusić o
stwierdzenie, że dyskryminację z powodu koloru skóry zastąpiono metaforą
magicznego stwora. Ale wyszło to naprawdę bardzo sensownie. Wykreowano żywy,
tętniący świat, pełen zależności, spisków, zdrad. Co więcej pokazano sytuację z
różnych punktów widzenia, Mamy bowiem i para (istotę podobna do fauna, lecz
wielkości człowieka), który zdradził swoich, by dorobić się pieniędzy i wkupić
w łaski ludzi, stać się jakoby jednym z nich, wyrzec tego, jaką jest istotą. Mamy
pokazane istoty żyjące w miejskim getcie, dzielnicy Carnival Row, od której
swój tytuł bierze cały serial i płyną z prądem, jedynie starając się przeżyć
(wróżki w burdelu). Mamy nakreślony mechanizm tworzenia się sekty skupiającej
zagubionych, którzy w odpowiedzi na przemoc, szukają pociechy w religii i przez
to stają się fanatykami. Mamy również grupę rebeliantów, która jedynego wyzwolenia
upatruje w buncie poprzez walkę zbrojną.
Jednak nie tylko świat istot
magicznych jest tu bardzo dobrze zarysowany. Również świat ludzi zbudowano z
dbałością o ciekawe wątki. Mamy bowiem cały wątek dwóch stronnictw
politycznych, które toczą między sobą niecne gierki. Z nim z kolei jest
powiązany wątek kobiet, które uzależnione od mężczyzn, szukają drogi, by się
uwolnić, by stać się niezależnymi.
Mamy wreszcie drobiazgowo zarysowany
wątek życia na styku dwóch kultur i opowieść o tym, jak wielką cenę trzeba za
to zapłacić i jak ogromne trudności spadają na mieszańców. Ci bowiem są
nieakceptowani przez każdą ze stron.
Gdyby się tak zastanowić, metafory
zastosowane w „Carnival Row” są naprawdę bardzo ciekawe. Dowiadujemy się
chociażby, że wróżkom, mimo że mają skrzydła, zabrania się latać. Dlaczego? Nie
jest to powiedziane wprost, ale przede wszystkim, dlatego że ludzie tego zrobić
nie mogą, nie potrafią, a zatem tak naprawdę w pewnym sensie okazują się gorsi,
słabsi od drugiej rasy. Tak przynajmniej tłumaczą to sobie te, które wstępują
do ruchu oporu. Na tej podstawie twierdzą, że istoty magiczne nie powinny być
niewolnikami, lecz same niewolić gorszych od nich ludzi.
Pada w serialu cały zestaw pytań. Co to
znaczy być innym, gorszym, odmiennym? Jak daleko można się posunąć, by wpasować
się w świat, w którym przyszło nam żyć? Co to znaczy być kobietą w męskim
świecie? Co powinno decydować o czyjejś wyższości?
Bardzo podobał mi się też przekaz
płynący z serialu. Kiedy nasz detektyw, a właściwie w tamtym memencie jeszcze żołnierz,
dociera ze swym oddziałem na terytorium wróżek, bohaterka pokazuje mu bibliotekę.
Społeczność otacza ją kultem, jako miejsce przechowywania wiedzy i pamięci
narodu. Biblioteka jest najcenniejszym skarbem rasy. Gdy dochodzi do inwazji
wroga na dom wróżek, przełożona każe naszej bohaterce wysadzić wrota do biblioteki,
by ukryć ją przed najeźdźcą, tak aby pamięć o nich przetrwała dla następnych
pokoleń. Warto też zauważyć, że to właśnie dzięki książkom nawiązuje się
pierwsza nić porozumienia między głównymi bohaterami. Odkrywają oni bowiem, że
ich rasy, choć zupełnie różne, opowiadają sobie dokładnie tę samą historię i
przypisują ją sobie jako własną.
Nie jest rzecz jasna „Carnival Row”
serialem idealnym. Twórcy zdecydowanie mogli darować sobie większość scen erotycznych. Seksem epatuje się tu dość często i zdecydowanie niepotrzebnie. Sceny te bowiem nic nie wnoszą do historii. Jakby autorzy postanowili iść niechlubną drogą "Gry o tron". Poza tym bardzo dużo tu schematów fabularnych. Jeśli ktoś
obejrzał w życiu kilka seriali, to szybko połapie się, kto z kim i dlaczego.
Przy odrobinie dobrej woli można mimo wszystko przymknąć na to oko i oglądać tę
produkcję z prawdziwą przyjemnością. Niestety słabym punktem jest też para głównych aktorów. Orlando Bloom ma cały czas tę sama zgnębiona minę, a Cara Delevingne,
no cóż to… Cara Delevingne, zupełnie nie potrafię przekonać się do tej akurat
aktorki z młodego pokolenia. Właściwie w czym bym jej nie oglądała, nie potrafi
mnie do siebie przekonać.
Ogłoszono już, że serial o wróżce i
detektywie dostał zielone światło na drugi sezon. To dobra wiadomość. Jeśli o
mnie chodzi, na pewno zasiądę do oglądania. Wam zamiast polecam zapoznać się z
pierwszym, jeśli go jeszcze nie znacie.
Wow! Jako, że uwielbiam fantastykę powinna to być pozycja dla mnie, ale chyba muszę się zastanowić. Z Twojej recenzji ma jedną ogromną wadę. Ilość seksu w serialach/filmach mnie naprawdę zniechęca. Zastanowię się, ale zdecydowanie lubię, gdy otrzymuję jakąś dawkę tajemniczości (o ile można to tak nazwać), a nie od razu wszystko na tacy. ;D
OdpowiedzUsuń