Poniedziałki bywają trudne
„Co
się stało z Poniedziałkiem” (choć tytuł „Siedem sióstr”, nadany przez polskiego
dystrybutora jest zgodny z problematyką filmu i nawet adekwatny, będę się mimo
wszystko posługiwać oryginalnym, gdyż znacznie bardziej mi się podoba; również wielka
litera w słowie „poniedziałek”, choć to błąd ortograficzny, jest tu nie bez
znaczenia).
Świat zmierza ku upadkowi, dlatego
rząd wprowadza jedną prostą zasadę, według której ludzkość ma żyć – każdej
rodzinie wolno mieć tylko jedno dziecko. Tylko w ten sposób możliwe jest
zapobieżenie katastrofie i szybkiemu zużywaniu wszystkich zasobów naturalnych.
Właśnie w tym świecie, w którym kolejne dzieci są odbierane rodzinom i
usypiane, by doczekać „lepszego jutra” żyją nasze bohaterki. Właśnie w takim
świecie rodzi się ich siedem. Plan ich dziadka jest prosty. Są identyczne, więc
każda będzie wychodzić tylko w ten dzień tygodnia, który będzie odpowiadał jej
imieniu. Choć jest ich siedem, zmuszone są żyć jednym życiem, przekazując sobie
każdego wieczoru wszystkie informacje. Cały plan bierze w łeb, kiedy jedna z
sióstr, Poniedziałek, znika. Reszta zmuszona jest ją odnaleźć i to jak
najszybciej, zanim ich sekret wyjdzie na światło dzienne.
Przede wszystkim należy nadmienić,
że nie jest to film amerykański, lecz wyprodukowany wspólnymi siłami przez USA,
Belgię, Francję i Wielką Brytanię. I można powiedzieć, że już samo to mówi nam
nieco o strukturze tego filmu. Przede wszystkim mamy tu nieco angielskiego
konceptu z ich doskonałą tradycją niskobudżetowych zakręconych opowieści
science fiction, ze świetnym „Doktorem Who” (choć obecnie z „Doktor Who”) na
czele. Konceptem, że siedem zupełnie rożnych osób musi wcielać się w jedną i
współpracować w celu jak najlepszego wspólnego życia, można było nieźle pograć.
Zwłaszcza, iż siostry bywają krańcowo różne – imprezowiczka, nerd komputerowy,
rogata dusza, cicha i pokornego serca, siostra pedantka, która zawsze musi mieć
wszystko pod linijkę. Już samo umieszczenie tak skrajnych osobowości na małej
przestrzeni i zmuszenie ich do koegzystowania przez całą dobę, to niezły pomysł
na film. Choć niestety, otrzymujemy jedynie jedną taką wspólną „domową” scenę.
A przyznać trzeba, że Noomi Rapace, wcielająca się we wszystkie siedem sióstr,
daje tu niezły popis aktorski. Każda z jej dni tygodnia jest oryginalna i
naprawdę ma zupełnie inną osobowość, niż reszta.
Po Francji i Belgii spodziewamy się kina
nieco ambitniejszego, podnoszącego problemy społeczne. I rzeczywiście, „Co się
stało z Poniedziałkiem” miało całkiem niezłe zadatki na opowieść o nienasyceniu
człowieka i tym co stanie się z ludzkością i z ziemią, jeśli nie przestaniemy
być tak straszliwie zachłanni i krótkowzroczni. Początkowo nawet rozwija się w
tym kierunku.
Gdzieś jednak w połowie filmu skręcamy
ku Stanom Zjednoczonym i to, co zaczęło się jako kryminał, jako futurystyczna opowieść
o zagładzie świata spowodowanej ludzkim konsumpcjonizmem, staje się zwyczajną
nawalanką, filmem akcji jak się patrzy. Gonią się, strzelają. Bywa głośno, bywa
bez sensu, poziom brutalności znacznie podskakuje, a krew leje się za często i
zdecydowanie za gęsto. Finał natomiast szybuje pod niebiosa w swej
absurdalności. Jeśli miałabym „Co się stało z Poniedziałkiem” do czegoś
porównać, powiedziałabym, że w swojej drugiej części najbardziej przypomina
„Lucy” Luka Besona. Oba pomysły były niezłe i zostały koncertowo
schrzanione.
Mam jeszcze jeden problem z „Co się
stało z Poniedziałkiem”, o którym do tej pory nie wspomniałam. W filmie mamy
pewien zwrot fabularny, którego łatwo się domyślić, jeśli widziało się w życiu
trochę więcej niż jeden film, ale jeśli skupimy się na samej idei, by każda
rodzina posiadała jednego potomka, zasadniczo trzymałam z czarnymi charakterami
tej historii. Ja też uważam, że ludzi na świecie jest zdecydowanie za dużo, i
że przyrost naturalny powinien zostać ograniczony. I choć generalnie
współczułam siedmiu głównym bohaterkom filmu, trzymając kciuki, by wyszły cało
z opresji, to nie mogłam odmówić racji profesor Nicolette Cayman. Rozumiałam
jej pobudki, choć nie pochwalałam metod. I przyznaję, że budziło to we mnie
pewien dyskomfort podczas seansu. Zasadniczo zdecydowanie sytuowałam się nie po
tej stronie konfliktu, która założył reżyser.
„Co się stało z Poniedziałkiem”
zdecydowanie nie jest filmem pozbawionym wad. Ale warto go obejrzeć, choćby dla
siedmiokrotnej roli Noomi Rapace, która w tym filmie daje z siebie wszystko. I
jeśli będziecie do niego podchodzić, jak do rozrywkowego filmu na weekendowy
wieczór, powinno być w porządku.
Komentarze
Prześlij komentarz