Kolejny raz o Agacie Christie
Bardzo
lubię twórczość Agaty Christie, choć do tej pory czytałam zaledwie kilka z jej
książek, a napisała ich przecież kilkadziesiąt. Kiedy zabierałam się za film
„Zabójczy rejs” z Jennifer Aniston i Adamem Sandlerem, nie zrobiłam tego z
powodu zamiłowania do twórczości Królowej Kryminału. Zrobiłam to, bo T. chciał.
Prawda jest taka, że ja sama nie tknęłabym filmu z Adamem Sandlerem nawet kijem
(No dobrze, to akurat kłamstwo. Kiedyś obejrzałam „50 pierwszych randek”,
akurat miałam fazę na wszystkie filmy z Drew Barrymore i no… nie był to dobry
film, bądźmy dla niego łaskawi).
Audrey i Nick Spitz są małżeństwem
od piętnastu lat. Audrey zawsze chciała pojechać do Europy, jednak małżonkowie
nigdy nie mieli na to pieniędzy. Wreszcie, z okazji rocznicy, wybierają się w
podróż. W samolocie Audrey poznaje przystojnego i bogatego Charlesa Cavendisha,
który proponuje im, by dołączyli do niego i jego rodziny na prywatnym jachcie.
Policjant i fryzjerka, nieprzyzwyczajeni do luksusu, zgadzają się. Na jachcie
poznają pozostałych członków i przyjaciół rodziny. Nieoczekiwanie nestor rodu
zostaje zamordowany. Ponieważ podejrzenie pada na Spitzów, Audrey i Nick
postanawiają dowiedzieć się, kto stoi za całą sprawą.
Film jest głupawy i niepoważny,
dopóki człowiek się nie zorientuje, ze jest to parodia książek Agaty Christie.
I jako parodię ogląda się go nawet całkiem nieźle. Jeśli ktoś czytał, choć
kilka książek Agaty Christie i mniej więcej orientuje się w pojawiających się
tam schematach, może się nieźle bawić. Otóż morderco dziejące się wśród
wyższych sfer: jest. Wszyscy podejrzani w chwili morderstwa znajdują się w
pokoju: jest. Fakt, że po zmarłym zostaje testament: jest. Nie wszyscy tu są
tymi, za których się podają: odhaczone. Policjant głupszy od pary detektywów
amatorów: a jakże. Zebranie wszystkich w jednym pomieszczeniu w celu
przedstawienia drogi dedukcji i przebiegu morderstwa: zaliczone. Na dodatek
mamy kilka pośrednich i bezpośrednich nawiązań do twórczości pisarki. Choćby,
kiedy Audrey krzyczy, że za chwilę dokonane zostanie morderstwo w bibliotece
lub gdy na koniec bohaterowie wsiadają do pociągu i okazuje się, że wracają do
domu Orient Expressem. A sama podróż i morderstwo na statku, to z kolei
nawiązanie do „Śmierci na Nilu”.
Aktorsko jest nieźle, bo zatrudniono
Jennifer Aniston i Luke’a Evansa, a Adam Sandler nie denerwuje tak, jak to on
potrafi denerwować. Choć po półtorej godziny patrzenia na jego twarz, po raz
kolejny dochodzę do wniosku, że posiadanie przez mężczyzn wąsów powinno być urzędowo
zakazane, albowiem powiadam wam, że nie ma mężczyzny, który w wąsach wyglądałby
dobrze. Oglądałam kiedyś pewien niezbyt dobry film z Masie Williams. Z tego
filmu o dziewczynce, która budowała łódkę, zapamiętałam tylko jedną mądrość.
Otóż, każdy mężczyzna, który ma wąsy, wygląda na pedofila. I tak, stwierdzam,
że jest to prawda.
„Zabójczy rejs” nie jest dobrym
filmem. Jest głupawy, ale gdy się do niego podejdzie jako do parodii gatunku,
to można uznać, że seans nie boli i jakoś łatwiej zaakceptować, że człowiek
właśnie zmarnował półtorej godziny z życia. Czy jest to dobra parodia? Cóż,
chyba nie, ale parodia ma to do siebie, że to gatunek straszliwie trudny.
Okropnie ciężko jest o dobrą, udaną, inteligentną parodię. A na tle tego, co
studia filmowe zwykle serwują nam pod hasłem „parodia”, „Zabójczy rejs” nie
wypada wcale tak blado.
Komentarze
Prześlij komentarz