Grosza daj wiedźminowi... czyli rzecz o finansowaniu fantastyki


Wydaje się, że cechą typowo polską posiadać własne zdanie na temat, na którym się człowiek kompletnie nie zna. A już „Wiedźmin” i jego adaptacja (ekranizacja?) od Netflixa, to temat, na który obowiązkowo należy mieć zdanie. Nieistotne czy czytało się książki, grało w gry, widziało musical (wszystkie te opcje, albo żadna z nich).Wokół „Wiedźmina” narosło już tyle afer i aferek, że Internet niemal cały czas miał używanie. Jeśli o mnie chodzi, nie jestem z „Wiedźminem” bardzo emocjonalnie związana. Lubię książki (choć mam na ich temat raczej mgliste wspomnienie dotyczące lektury sprzed dziesięciu lat), lubię grę (choć w całości przeszłam w zasadzie tylko trójkę), nie lubię musicalu. Czy lubię serial? Początkowo wydawało mi się, że odpowiedź będzie prosta i treściwa, ale ostatecznie okazała się nieco bardziej skąplikowana.
Z czystym sumieniem muszę zacząć od tego, że serial znacznie mniej mi się nie podoba, niż początkowo mi się wydawało. Poza tym jestem gotowa doceniać i wychwalać każdą próbę przeniesienia na ekran (czy to duży czy srebrny) jakiegokolwiek dzieła fantasy (tym bardziej polskiego), gdyż gatunek ten bardzo lubię i uważam, że jest go w kinie i w telewizji wciąż za mało. Dlatego cieszyłam się, gdy z zeszłym roku dostaliśmy takie produkcje jak „Carnival row”, „Mroczne materie”, „Dobry omen”, a w obwodzie wciąż jeszcze mamy serial w uniwersum „Władcy Pierścieni” oraz adaptację „Oka świata” Roberta Jordana. I fajnie, dawajcie fantastykę. Fantasy jest fajne, chcę go więcej.
W większości rozmów, które dotyczą fantastyki, prędzej czy później pada TEN tytuł. Tak, „Władca Pierścieni”. I tak, jasne, nie ma co filmu kinowego z przeogromnym budżetem porównywać z serialem telewizyjnym, ale uważam, że żeby fantasy nie przegrało już na starcie, trzeba w nie wpompować pieniądze. No, niestety, taka specyfika gatunku. Dobre fantasy nie może wyglądać tanio. Dlaczego przemiana Galadrieli nawet dziś, dwadzieścia lat później, wygląda tak dobrze, mimo że technologia od tamtego momentu poszła bardzo do przodu? Wszystko dlatego, że wtedy zrobiono to porządnie, wyłożono pieniądze.
A niestety, „Wiedźmin” niekiedy wygląda bardzo tanio. Otwierająca serial scena z pająkiem wygląda tak strasznie kiczowato. Zdaję sobie sprawę, że być może był to zabieg zamierzony, ale nawet ten świadomy kicz, był dla mnie kiczem nie do obronienia. Nie bierzmy się za coś, na co nie mamy pieniędzy. Bo wtedy będziemy mogli jedynie krzyknąć ustami Zbigniewa Zamachowskiego: „Smoku, jesteś piękny!”. A jaki jesteś, złoty smoku, niestety każdy widzi i tak w wydaniu TVP, jak i w wydaniu Netflixa do bycia pięknym to ci jednak dużo brakuje. I ojej, to jest tak strasznie złe.
Ale nie tylko efekty specjalne lecą tu po taniości. Niektóre kostiumy są tak bardzo tanie, że wydaje się, iż bardziej się nadają do teatru szkolnego, niż serialu, który ma być produktem flagowym dla stacji pragnącej przyciągnąć do siebie widzów. Przecież jeden z żołnierzy (nie pomnę już teraz który) miał na sobie tak śmieszny żółto-pomarańczowy włochaty kaftan, że cały odcinek przeżywałam, nadając T. do ucha: „Patrz, ubrali go w koc!”. No nie, nie zrobi się serialu fantasy bez pieniędzy i to dużych pieniędzy.
Poza tym, nie wiem, czy to mieszanie różnych linii czasowych było dobrym pomysłem. Znam książki, nienajgorzej je pamiętam, a i tak połapałam się chyba dopiero w trzecim odcinku, że twórcy mieli raczej luźne podejście do chronologii. Pokazanie upływu czasu, gdy mamy do czynienia z bohaterami, którzy się nie starzeją, nie jest rzeczą łatwą i mam wrażenie, że tu koncept nieco twórców zawiódł. Dobrą decyzją było skupienie się na „rodzinie” – Geralcie, Yen i Ciri, choć to sprawiło, że postać Yennefer z zasadzie ukradła cały sezon. Tytułowy Wiedźmin buja się od wioski do wioski, jak to czynił w opowiadaniach, a wątek Ciri, choć rozumiem, że wprowadzony po to, by widz mógł się z nią zapoznać i oswoić, był nudny i w zasadzie mógłby nie istnieć. Wprowadzono go, by potkreślić jak istotny jest związek Geralta z dzieckiem niespodzianką, ale w sumie, gdy dochodzi do ich spotkania, scena ta nie wyzwoliła we mnie żadnych emocji.  
To nie jest tak, że zupełnie mi się nie podobało. Uważam, że do materiału źródłowego twórcy podeszli z naprawdę dużym szacunkiem i przełożyli go wiernie (przyznaję, nie jestem fanatyczną fanką, a sagę czytałam piętnaście lat temu, ale to, co zapamiętałam, zgadza się z tym, co otrzymałam na ekranie). Bardzo podoba mi się relacja Geralta z Jaskrem. Mruk i bawidamek, takie trochę dwie ofermy, które bujały się razem, bo obaj wiecznie nie mieli kasy. A już piosenka Jaskra to mistrzostwo. Ten, kto napisał do niej słowa, powinien zostać obrzucony pieniędzmi. Przecież to dziadostwo nie chciało mi wyjść z głowy przez dwa tygodnie. Tu Wigilia, choinka, a człowiek chodzi i śpiewa „Grosza daj wiedźminowi…”. Nie tylko ten Jaskrowy „szlagier”, ale w zasadzie cała muzyka jest w tym serialu naprawdę świetna.
Podobało mi się również przedstawienie wątku Yen. Właściwie to ona, a nie Geralt wyrasta w tym świecie na postać centralną, wokół której skupiać się będzie większość wydarzeń. Choć przyznaję, Anya Chalotra nie odpowiada mi jako Yen. I nie chodzi o to, że nie przypomina Yennefer z gry, ani o to, że jest za młoda. Nie, po prostu czytając książki, wyobrażam sobie postaci i Yennefer w mojej głowie to zupełnie inny typ urody. Nie można jednak odmówić aktorce, że charakterologicznie jest właśnie TĄ Yennefer i odwaliła kawał dobrej roboty. I tak, w książkach Triss Merigold nie jest ważną postacią, a w opowiadaniach zupełnie się nie pojawia, jednak skoro już zdecydowano się wprowadzić Triss wcześniej, to czy musieli z niej zrobić postać tak bardzo nijaką i bezbarwną? Tu znów można odwołać się do „Władcy Pierścieni” i przywołać wcześniejsze wprowadzenie Arweny Undomiel, niż to ma miejsce w ksiązkach. W jednej krótkiej scenie pokazano, że elfia księżniczka nie jest tylko mimozą, która siedzi i czeka, aż ktoś ją uratuje. A Triss w „Wiedźminie”? Równie dobrze mogłoby jej nie być.     
Ostatecznie „Wiedźmin” nie jest serialem złym. Jest serialem, który zrozumiał materiał wyjściowy (choć niestety pozbył się całej intertekstualnej gry uprawianej przez Andrzeja Sapkowskiego w jego książkach, ale rozumiem, że zrobiono to, by nie podważać wiarygodności świata przedstawionego). Mimo wszystko w „Wiedźminie” pozostało bardzo dużo z „Wiedźmina”, za co jestem Netflixowi wdzięczna. Jest serialem, który w drugim sezonie powinien dostać większy budżet, aby to wszystko mogło pójść we właściwym kierunku. Jest też serialem, którego pierwszy sezon jest podbudówką do właściwej historii. Zobaczymy, co będzie dalej.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej