Filmy Mojego Życia (odcinek 2)


Cykl „Filmy mojego życia” wziął się od inspiracji książką o tym samym tytule, w której bohater opisuje ważne dla niego filmy. Pomysł ten tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam zaszczepić go na mój blog. Nie będą to wpisy chronologiczne (nie będzie w nich ani życiowej chronologii, ani rocznikowej). Będę sobie skakać od jednego istotnego filmu do innego.  W pierwszym odcinku przedstawiłam Wam pierwszy film, na jaki poszłam do kina. Tym razem zdecydowałam, że będzie to jeden z filmów, od których zaczęła się moja przygoda z fantastyką.  Chodzi o „Władcę Pierścieni”.
            O „Władcy Pierścieni” usłyszałam od siostry, która przywlokła go na płycie od jakiegoś kumpla. Powiedziała mi, że to bardzo ciekawy film. Miałam wtedy jakieś 12-13 lat. Byłam w pierwszej klasie gimnazjum i doskonale pamiętam swoje wątpliwości. Te wątpliwości towarzyszą mi do dzisiaj w przypadku wielu filmów. Pytanie: „Czy jest bardzo straszny?” to w moim przypadku pytanie standardowe i bardzo istotne (na przykład, kiedy moja przyjaciółka M. mówi, że to w ogóle niestraszne, to wiem, że nie mam się co zabierać za polecany przez nią film, bo zeszłabym na zawał nawet, gdyby ktoś mnie trzymał za rękę). Za rękę obiecała mnie trzymać siostra podczas oglądania „Władcy Pierścieni”, ale w połowie, a może nawet przed, zmyła się ku własnym sprawom. Kłamczucha. Na szczęście trzymanie za rękę okazało się nie być potrzebne. Bo „Władca Pierścieni” nie był straszny.  Za to był… o matko. Był epicki. Tak, dziś strasznie nadużywa się tego słowa, ale wtedy, dwadzieścia lat temu, właśnie taki był. I miał elfy. A przede wszystkim miał Galadrielę. Od tamtego momentu kocham Galadrielę nieprzerwaną miłością, nieprzyjmującą w ogóle do wiadomości, że coś z tą postacią może być nie tak.
            Gdy oglądałam „Władcę Pierścieni”, nie znałam jeszcze książek. Oczywiście, natychmiast po pierwszym filmie się na nie rzuciłam. Okazały się… inne niż film. I dość nudne (wybaczcie, fani Tolkiena). Nie można im odmówić rozmachu, doskonałej kreacji świata, nowatorstwa, to, że Tolkien napisał tak wielką sagę tylko po to, by stworzyć język jest nie do pojęcia, a jego elfy to… (tu brakuje mi słów), ale są to dość nudne książki. (Jestem głęboko wdzięczna Peterowi Jacksonowi, że wyciął z tej historii Toma Bombadila i te dziesiątki stron, gdy hobbiści biegają po kurhanach.) Pierwszy tom, zatytułowany jeszcze „Wyprawa”, pożyczyła nam koleżanka mamy z pracy. Cała rodzina go wręcz zaczytała. Zwłaszcza ciotunia, która od tamtego momentu jest przeogromną fanką fantasy. (To jeden z grzechów naszej rodziny. Oddałyśmy rozklejoną książkę i nigdy jej nie odkupiłyśmy. Pani Aniu, pójdziemy za to do piekła, ale ciotunia jest całkiem miłą osobą, więc może jej pani wybaczy? Jakkolwiek nie sadzę, by pani Ania to przeczytała, wysyłam w świat ten apel o bibliofilskie wybaczenie.) Własną „Drużynę Pierścienia” kupiłam sobie w księgarni Świata Książki na ulicy Wrocławskiej. Następne dwa tomy dostałam na imieniny od siostry (tej, która mnie porzuciła w trakcie pierwszego filmu) i nie posiadałam się z radości. Nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że istnieją różne tłumaczenia i należało zwrócić na to uwagę… Tak, dobrze się domyślacie. Mam TO tłumaczenie.
            Dopiero „Powrót króla” obejrzałam na wielkim ekranie. Sama, bo nikt nie chciał ze mną iść. I tez bałam się strasznie. Już wtedy byłam po lekturze książek i wiedziałam, że orkowie będą strzelać w Minas Tirith głowami poległych żołnierzy.  Ja oglądałam, a mama i K. nudziły się strasznie na kawie, bo ile można czekać na to dziwne dziecko, które ogląda takie długaśne filmy.
            Na studiach za każdym razem, gdy puszczali „Władcę” w telewizji, oglądałyśmy go z ciotunią. Potem nie widziałam go kilka lat. W tym roku, całkiem niedawno, wpadliśmy z T. na „Drużynę Pierścienia”, przerzucając kanały w telewizji.  Pomyślałam sobie z żalem i pewną nostalgią, że dziś ten film nie robi już na mnie takiego wrażenia.  Ale może widziałam go już zbyt wiele razy? Co nie zmienia faktu, że trzymam kciuki, by na dwudziestolecie filmu wypuszczono wersję z wyciętymi scenami. Tak bardzo chciałabym zobaczyć scenę z Arweną i Galadrielą w Lothlorien. Pewnie byłaby to minuta, może dwie? Ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.   

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej