Przygody Kate Daniels
Ilona Andrews to pseudonim pisarskiej pary
– Ilony i Andrew Gordonów. Są oni autorami dwóch poczytnych i sprzedających się
świetnie cykli urban fantasy – cyklu o Kate Daniels i o Rubieży. Oba wydaje w
Polsce Fabryka Słów. Obecnie doczekaliśmy się ósmej odsłony przygód Kate
Daniels pt. „Magia zmienia”.
Kate i Curran odeszli z
Gromady. Wprowadzili się do małego domku na przedmieściach i wiodą spokojne,
szczęśliwe życie, wychowując nastoletnią przybraną córkę i zabijając potwory.
Wróć. Może nie do końca tak. Przecież życie Kate Daniels nie może być spokojne.
Nawet po opuszczeniu Twierdzy i porzuceniu posady Małżonki Władcy Bestii
kobieta ciągle wplątuje się w kłopoty. Tym razem ma na głowie bandę ghuli,
która z jakiegoś powodu najechała jej miasto. Miasto, które w poprzednim tomie
przejęła podczas walki ze swoim ojcem i zobowiązała się chronić.
Moja relacja z Kate
Daniels jest długa. Czytam ten cykl od około dziesięciu lat. Można powiedzieć,
że jest też nieco burzliwa. Kiedyś, jako młoda i naiwna czytelniczka, byłam
gorącą orędowniczką tych książek. Uważałam je za świetne urban fantasy, jedno z
lepszych, jakie czytałam w życiu, nowatorskie i dobrze napisane. Ale dziś myślę
o nich inaczej. Albo od tej pory przeczytałam już w życiu tyle książek, by
wiedzieć, że cykl o Kate Daniels to nie jest dobra literatura, albo to same
powieści na przestrzeni lat mocno się zmieniły.
Po pierwsze primo, Kate
Daniels z fajnej babki, która miała swoje mocne strony, ale od czasu do czasu
zbierała ostry łomot, zmieniła się w córkę półboga z niewyobrażalnymi mocami,
która niby dostaje od innych po pysku, ale… No właśnie, w najnowszym tomie Kate
ma udar, a dzień później jest zdrowa i zabija olbrzyma i pokonuje, a nie, tego
wam nie powiem, bo nie byłoby już po co czytać tej książki. Kate niby ma
ponieść koszty tej decyzji, niby ma się zmienić, ale nic, absolutnie, totalnie,
kompletnie nic jej nie jest. Tak się chyba dzieje z wieloletnimi cyklami.
Bohaterki zyskują kolejne moce, aż stają się tak nieznośnymi Mary Sue, że nie
daje się tego czytać. Bo jak tu się identyfikować z kobietą, która nawet śmierć
odsyła do diabła?
Po drugie – schemat goni
schemat. Już dziś jestem w stanie wam powiedzieć, jak będzie wyglądała kolejna
książka o Mary Sue, wróć, Kate Daniels. Kate będzie na jakiejś robocie,
przypadkiem się w coś wplącze. Zabije potwora. Poprowadzi pseudośledztwo, znów
zabije potwora. W międzyczasie podroczy się trochę z ojcem, znów skopie jakiś
tyłek, zabije potwora, prześpi się ze swoim kochasiem, wielki finał, poetycka i
patetyczna walka, żyli długo i szczęśliwie, koniec.
Po trzecie – nieznośne
powtarzanie tych samych opisów. Curran wciąż jest misiaczkiem, a jego tors i
ciało są doskonałe i doprowadzają naszą bohaterkę do ciągłej frustracji
seksualnej. Plus charakterystyki wszystkich innych postaci, które świetnie
znamy (dziesięć lat już o nich czytam, no, ale może ktoś wsiadł do tego pociągu
w ósmym wagonie zatytułowanym „Magia zmienia”, któż to wie?).
Po czwarte – redakcja i
korekta tekstu w przypadku Fabryki Słów nie istnieje. Książka jest najeżona tak
wieloma błędami, w tak wielu miejscach brakuje zaimka „się”, że to aż
niemożliwe – ot na przykład „Będę się świetnie przy tym świetnie bawić” (str.
167). Wydawca naprawdę powinien bardziej zadbać o teksty, które wypuszcza.
Po piąte – to już uwaga
natury czysto estetycznej. Rozumiem, pieniądze muszą się zgadzać, ale fakt, że
bohaterka wygląda zupełnie inaczej na każdej kolejnej okładce nie sprawi, że
pójdę do księgarni i kupię siedem poprzednich tomów, które już stoją na mojej
półce, w tej samej szacie graficznej. Co to, to nie. Uwierzcie, dla książkowych
estetów to jest problem. Nie ja jedna tak mam.
Tytuł „Magia zmienia” to
zmyłka. Niby zmienia, a jednak pozostaje nieznośnie schematyczna. Jakby wciąż
czytało się jedną i tę samą książkę. No ale cóż, nie porzuca się starych
kompanów, nawet jeżeli nie możemy już na nich patrzeć, prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz