Naprzód, ku przygodzie!
„Naprzód”
miało naprawdę nielichego pecha. Weszło do kin na dwa tygodnie przed ich
zamknięciem. Niewiele osób dało radę wtedy zobaczyć tę animację. Mnie się nie
udało. „Naprzód” stało się ofiarą aktualnej sytuacji. Na szczęście szybko
trafiło na DVD, co pozwoliło zainteresowanym się z nią zapoznać.
Nie byłam jakoś wielce
zainteresowana „Naprzód”. Sądziłam, że historia dwóch braci i połówki ich
zmarłego ojca ma mi niewiele do zaoferowania. To, co interesowało mnie
najbardziej, to świat przedstawiony. Bohaterowie funkcjonują w świecie, w którym
magia istniała, ale wymagała wysiłku. W przeciwieństwie do technologii.
Magiczne stworzenia przerzuciły się na zdobycze cywilizacyjne, radośnie tworząc
swoją własną wersję podmiejskiego życia, co zaowocowało odejściem magii ze
świata. Sądząc jednak, że historia Janko
i Bogdana ma mi niewiele do zaoferowania, srodze się myliłam.
Rzeczywiście, punkt wyjścia jest tu
bardzo prosty. Dwaj bracia tracą ojca w bardzo młodym wieku. Gdy młodszy z nich
ma szesnaste urodziny, mama wręcza mu prezent od ojca. Jest nim czarodziejska
laska i zaklęcie, które pozwala na to, by rodzina mogła jeszcze przez jeden
dzień pobyć z ojcem. Chłopcy postępują zgodnie ze wskazaniami taty, ale coś
idzie nie tak i udaje im się odzyskać tylko połowę rodzica. Dolną połowę,
dodajmy. Bracia postanawiają wyruszyć na wyprawę, która pozwoli im zdobyć
kamień mający moc wyczarowania drugiej połowy ojca.
Bogdan kocha magię, ale nie ma do niej
talentu. Ma go za to Janko, któremu jest ona nie w głowie. Znamy to, prawda?
Czasami tak bardzo coś kochamy, a jednocześnie nie mamy do tego za grosz
talentu. A ktoś, kogo to w ogóle nie interesuje, okazuje się być w tym
mistrzem, zupełnie bez żadnego wysiłku. Och, jak taka sytuacja potrafi wkurzać.
Brat-teoretyk musi więc uczyć młodszego, który w ogóle nie wierzy, że kawałek
kija może kryć w sobie magię. Nietrudno sobie wyobrazić, że taka sytuacja może,
a nawet musi, prowadzić do konfliktów. W kontekście obu braci kluczowym stanie
się tytułowe „naprzód”, które przecież miało być tylko napisem na dźwigni
zmiany biegów.
Nie tylko sposób skonstruowania postaci
(mowa tu nie tylko o samych chłopakach, ale także o ich mamie, która dowiadując
się, że synowie uciekli z domu, by wyczarować drugą połowę ojca, także okazuje
się być inną niż początkowo sądzimy), ale i historii jest tu fenomenalny. Jest
to historia, która w zasadzie obywa się bez „tego złego”. Bo nie o walkę ze
złem tutaj chodzi. I to jest super. Okazuje się, że nie musimy mieć
antagonisty, by opowiadana historia była pasjonująca, urocza. Przecudowna. „Naprzód”
jest wciągające, ma niesamowite i wzruszające zakończenie i to wszystko bez
posłużenia się figurą „tego złego”. Zakończenia
naprawdę trudno się domyślić, a jest ono tak fajne, tak cudownie urocze i
wzruszające, że aż się łza w oku kręci.
Chyba tylko Pixar potrafi z
samochodu uczynić pełnoprawnego fantastycznego bohatera opowiadanej historii i
to takiego bohatera, że… (tu musiałabym wejść na teren spojlerów, powiem Wam
tylko, że naprawdę można się wzruszyć).
Pixar poruszał już temat tego, jak
ważna jest rodzina (chociażby w świetnej „Coco” czy równie dobrym „Odlocie”). W
„Naprzód” robi to o raz kolejny, ale zupełnie inaczej, z jednej strony kładąc w
opowiadanej przez siebie historii nacisk na to, jak ważne są takie więzy, z
drugiej zauważając, że cokolwiek się stanie, mając wsparcie, zawsze należy iść
naprzód. Muszę przyznać, że dawno nie oglądałam tak dobrej animacji. „Naprzód”
awansowało na jedną z moich ulubionych historii Pixara.
Komentarze
Prześlij komentarz