Podsumowanie roku 2020

 


Wszyscy się chyba zgodzimy, że 2020 był rokiem dość dziwnym i trudnym. Mierzyliśmy się z nową sytuacją, co niekiedy bywało dość trudne. Przez chwilę wydawało się, że po ulicach zaczną biegać zombie, a za rogiem czeka apokalipsa niczym z najgorszych filmów klasy B. Czy udało mi się w tym roku coś osiągnąć? Trudno powiedzieć. Napisałam kolejną książkę, która wciąż czeka na wydanie. Jeśli się ukaże (mam nadzieję w tym roku), uznam to za sukces. Rozpoczęłam też inne kulturalne przedsięwzięcie, ale wciąż czeka na swój start (którego w roku 2021 miejmy nadzieję się nareszcie się doczeka), więc nie będę o nim nic więcej mówić.

W 2020 roku przeczytałam całkiem sporo książek i obejrzałam dość dużo filmów i seriali. Są to liczby, które całkowicie mnie satysfakcjonują. Mogę też z całą pewnością stwierdzić, że w życiu nie obejrzałam tylu produkcji okołoświątecznych, co w ostatnich miesiącach, ale w tym roku było mi to zdecydowanie potrzebne. Napisałam 62 notatki na bloga (niestety wciąż znacznie mniej, niż bym chciała, ale przynajmniej więcej niż jedną tygodniowo). Udało mi się też, po około 15 latach, odzyskać jeden z moich ukochanych przedmiotów – kubek z „Pięknej i Bestii”, który lata temu stłukł się podczas remontu w moim rodzinnym domu. Nadal nie nauczyłam się jeździć na wrotkach, choć w tym roku nawet nie próbowałam się podszkolić, jakoś tak wyszło. Mimo wszystko nie uznaję, bym była stracona dla sportu. Nie tak całkowicie. Zobaczymy.

            Czy któraś z lektur z 2020 roku zapadnie mi wyjątkowo w pamięć? Całkiem ciekawym doświadczeniem okazała się seria dla młodzieży Anny Kańtoch, którą otwiera „Tajemnica diabelskiego kręgu” (polecam ją z czystym sumieniem, i dużym, i małym). Przyjemnie wspominam też lekturę „Księcia mgły”, czyli książki Carlosa Ruiza Zafona. Powieśc ta otwiera jego cykl dla młodzieży (przystępniejsza niż „Cmentarz”, a równie urokliwa). Podobnie sprawa się ma ze „Szczyptą magii” i „Odrobiną czarów” cyklem dla młodszej młodzieży Michelle Harrison, który zrobił na mnie spore wrażenie. Bardzo dobrą książką, jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą w tym roku, była czytana w ramach klubu książki „Historia pszczół” Mai Lunde. Bardzo dobrym komiksem okazała się „Zemsta hrabiego Skarbka” Rosińskiegio i Sente, nic wybitnego, fajna historia przygodowa wzorowana na „Hrabim Monte Christo”. Duże wrażenie zrobił na mnie także „Adwokat diabła” Andrew Neidermana.

            Spośród filmów i seriali, które przez ten rok obejrzałam, szczególnie zapadł mi w pamięć między innymi „Sex Education”, serial dla nastolatków od Netfliksa, w którym także dorośli znajdą sporo dla siebie (edukacja seksualna, jak sama nazwa mówi, jest w tej produkcji ważna, ale nie najistotniejsza, serial stoi dobrze napisanymi i ciekawymi postaciami, a w jednej z głównych ról zobaczymy Gilian Anderson). Całkiem niezły był też serial na podstawie komiksów syna Stephena Kinga, Joe Hilla „Locke and key”. Jest to opowieść o relacji między rodzeństwem, o traumie, a przy okazji także o tym, że nie do każdych drzwi należy szukać klucza. Trzeci sezon anime „Caselvania” uważam za zdecydowanie najbardziej udany, choć ostrzegam, historia ma charakter ciągły i należy ją zacząć oglądać od sezonu pierwszego. Wbrew wielu opiniom bardzo podobał mi się „Dumbo” Tima Burtona. Choć to prawda, że w swoich filmach Burton opowiada wciąż tę samą historię – o niezrozumianych przez nikogo dziwakach/artystach. Z drugiej strony wyszła mu też opowieść przeciwko takim gigantom jak Disney, którzy zabijają kreatywność i indywidualność w imię zarabiania pieniędzy. Mnie się podobało (i trochę sobie popłakałam, przyznaję). Kolejnym filmem od Disneya, który bardzo mnie poruszył było „Naprzód”. To zdecydowanie jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza rzecz, jaką widziałam w tym roku). Wiecie, jak w przypadku „Pięknej i Bestii”, nie tylko Oscar dla najlepszego filmu animowanego, a dla najlepszego filmu w ogóle (przynajmniej w mojej prywatnej ocenie). Całkiem podobała mi się też kontynuacja „Jumanji”, choć nie jestem już skłonna oceniać jej tak wysoko, jak wtedy, gdy ją obejrzałam. Za zdecydowanie najlepszy serial obejrzany w tym roku uznaję „Czarnobyl”. Jeśli nie widzieliście, koniecznie nadróbcie, bo naprawdę warto. Niezłe też były „Mroczne materie” na podstawie twórczości Philipa Pullmana, ale to jednak nie ta sama liga. Zdecydowanie ciekawym doświadczeniem był też „Jojo Rabbit”. Z kreskówek na zainteresowanie zasługuje także „Rodzeństwo Wiloughby”. Bardzo dobrym horrorem-thrillerem jest „Niewidzialny człowiek”. Elizabeth Moss dała w nim niezły pokaz aktorski. Warto zobaczyć. Jednym z największych zaskoczeń tego roku był także fenomenalny serial z Chrisem Evansem „W obronie syna”. Podobnie sprawa miała się z anime „Dragons dogma” (w każdym roku należy zaliczyć sensowną porcję smoków). Komedię „Eurovision. Historia zespołu Fire Saga” trudno uznać za arcydzieło, ale jeśli ją obejrzycie, gwarantuję Wam, że „Ja ja ding dong ding dong” zastąpi w Waszej głowie „Grosza daj Wiedzminowi”, a po roku to już najwyższy czas.

            To takie moje małe podsumowanie 2020 roku. Jestem całkiem zadowolona, wcale nie było tak źle, choć bywało ciężko. A jaki był on dla Was?

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej