Liczy się każdy dzień, a nie tylko te, których jeszcze nie znamy

 


Timothé Le Boucher jest francuskim twórcą komiksowym. „Dni, których nie znamy”, wydane przez Non Stop Comics, to jego debiut na polskim rynku. Nie miałam wobec tej historii wielkich oczekiwań. Liczyłam na przyzwoity komiks obyczajowy. Czy to właśnie dostałam?

Lubin pracuje w małym markecie. Po godzinach, wraz z przyjaciółmi, występuje jako cyrkowy akrobata. Podczas jednego z występów upada i mocno uderza się w głowę. Od tego zaczynają się jego problemy. Początkowo wydaje mu się, że budzi się co drugi dzień. Przez to traci pracę, zawala próby. Szybko okazuje się jednak, że w dni, których nie pamięta, mówi i robi rzeczy, o których nie ma pojęcia. Dochodzi do wniosku, że w wyniku wypadku wykształciła mu się druga osobowość. Lubin stara się jakoś dogadać z „tym drugim” i próbuje nauczyć się żyć co drugi dzień.

Początkowo myślałam, że „Dni, których nie znamy” pójdą w stronę klasycznego motywu doktora Jekylla i pana Hyde’a, gdyż druga osobowość Lubina wydawała się ostrzejsza, bardziej demoniczna. Szybko jednak okazało się, że jest to opowieść znacznie bardziej złożona i ciekawsza.

Z jednej strony to fascynująca historia o codziennym żmudnym borykaniu się z osobowością wieloraką. Lubin musi nauczyć się znosić „tego drugiego”, który ma inne nawyki żywieniowe, inną pracę, dziewczynę. Sytuacja znacznie się pogarsza, gdy osobowość Lubina zaczyna być powoli wypierana przez tę drugą, silniejszą. W którymś momencie bohater budzi się już nie co drugi dzień, a co kilka miesięcy, później lat. Szuka pomocy u psychiatry, ale ten przekonuje go, że druga osobowość, choć chronologicznie późniejsza, ma większe prawo do życia, ponieważ jest jednostką pożyteczniejszą społecznie – ma pracę, rodzinę, nie to, co cyrkowy akrobata. Choć twórca nie poświęca temu zagadnieniu dużo miejsca, bo nie ten problem jest tu najważniejszy, to wydało mi się istotne i niezwykle ciekawe. Żałuję, że nie zostało nieco bardziej pogłębione.

Podczas swoich coraz rzadszych przebudzeń Lubinowi zależy tylko na tym, by spotkać się z rodziną i przyjaciółmi, dowiedzieć się, co u nich słychać. To sprawia, że komiks staje się metaforą tego, jak dużą część swojego życia marnujemy na rzeczy naprawdę nieistotne, zamiast poświęcić się temu, co ważne – relacjom z bliskimi, realizowaniu własnych pasji.

Mam wrażenie, że historia słabnie nieco pod koniec, kiedy mamy już do czynienia z wyobrażeniami autora na temat przyszłości i wykorzystywanej w niej technologii (jest rok 2060 i później), ale to raczej moje odczucia, a nie wada komiksu. Wolałam, gdy opowieść trzymała się nieco bardziej realistycznego przedstawienia rzeczywistości (choć nie wykluczam, że przez kolejne lata technologia pójdzie do przodu w sposób ukazany w komiksie).

Graficznie powieść nie wygląda imponująco. Styl jest tu nieco kreskówkowy, kadry niekiedy skupiają się tylko na postaciach. Przez kilkadziesiąt lat dziania się akcji mamy możliwość obserwowania, jak starzeli się bohaterowie i to jest dość ciekawe. W ramach dodatków znajdziemy spis postaci i szkicownik, pokazujący jak autor pracował właśnie nad zmianami wyglądu postaci wraz z upływem czasu.

„Dni, których nie znamy” to prosta historia, ale nie można się od niej oderwać. Jest wciągająca, a w pewnym momencie nabiera cech dobrego thrillera. Bohater jest osaczany przez „tego drugiego”, akcja mknie coraz szybciej, a my czytamy z zapartym tchem, by dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. Polecam „Dni, których nie znamy” z całego serca.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej