Wszystkie nasze Galadriele, Anie z Zielonych Wzgórz i Anne z Zielonych Szczytów czyli dlaczego nostalgia bywa niebezpieczna

 


W kontekście ostatnich wydarzeń w moim kulturalnym życiu, mam tu na myśli seans „Spidermana: No way home” oraz trailer „Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy” Amazona naszła mnie refleksja na temat znaczenia nostalgii w naszym życiu.

            Na nostalgii stoi świat – tak niestety jest zbudowany. Lubimy to, co już kiedyś grali, to co znamy, to, co kojarzy nam się z czasami naszej młodości. Mam już tyle lat, by odkryć, że mnie też to zaczyna dotyczyć. Oglądaliśmy kiedyś z T. „Ośmiobitowe Święta”, film, w którym grupa chłopaków stara się zdobyć upragnioną konsolę Nitendo. Mnie film znudził, T. się podobał. Po rozmowie uznaliśmy, że to wynik nostalgii. T. pamięta te czasy. Były mu bliższe niż mnie, rozterki i marzenia bohaterów były bardziej jego niż moje. U niego nostalgia zadziałała, u mnie nie, więc T. film się podobał, a ja się wynudziłam (pomijam, że chwilami był obrzydliwy – scena z aparatem ortodontycznym).

           


Czy mnie dotyczy nostalgia? Ostatnio stwierdziłam, że niestety, jak najbardziej. Dlaczego „niestety”, do tego przejdziemy później. Na razie opowiem, jak doszłam do wniosku, że jestem ofiarą tej przebrzydłej nostalgii. Zaczęło się już w Nowym Rok, kiedy HBO wypuściło wydarzenie z okazji 20 rocznicy filmu o Harrym Potterze. O ile podobny event z okazji rocznicy „Przyjaciół” mnie nie ruszył, o tyle „Harry” sprawił, że się wzruszyłam. I tak, wiem doskonale, że jestem ofiarą bezlitosnej machiny marketingowej, która naszą fanowską miłość przelicza na pieniądze, ale mimo wszystko, cieszyłam się, znów widząc „moich” aktorów. Bo tak, nie będę tego kryć – moich Harrym zawsze będzie Daniel Redcliffe, moją Hermioną Emma Watson, a Ronem Rupert Grint. Być może ktoś kiedyś zrobi lepsze wersje „Harry’ego Pottera”, z lepszymi efektami, ale to już nie będą moje filmy.

           


To nie był jednak jeszcze ten przypadek, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo wpływa na mnie nostalgia. Przyszedł czas „No way home”. I wiecie co? Uwielbiam Spidermana Toma Hollanda. Gorzej, uważam, że trylogia Toma Hollanda jest dużo lepsza niż ta Toby’ego Maguire’a. Co więcej, lubię też bardzo filmy z Andrew Garfildem. Ale co z tego? Ani jeden, ani drugi nie jest moim „Spidermanem”. Moim jest Toby, to właśnie od trylogii Sama Raimiego zaczęła się moja miłość do superbohaterów. Więc, gdy tylko zobaczyłam Toby’ego na ekranie, moje fanowskie serce zaczęło bić szybciej, nic na to nie poradzę. Złapałam się jak mucha na lep, w tę machinę marketingową. Powiedziałam to T. Dodałam wtedy, że moim Batmanem będzie zawsze ten z trylogii Nolana. T. westchnął i stwierdził: „A moim Michael Keaton”.

             „Władca Pierścieni”. To właśnie te filmy, obok „Harry’ego Pottera”, ustanowiły moją miłość do fantastyki. Zobaczyłam Cate Blanchett jako Galadrielę i już nie mogłam oddychać. Wiedziałam, że kiedy dorosnę, chcę być królową elfów (i prawdę powiedziawszy, nadal na to czekam). Nie ulega wątpliwości, że Peter Jackson zrobił trzy bardzo dobre filmy. Ocierające się niemal o ideał. Bardzo się cieszyłam, że Amazon produkuje serial w świecie „Władcy Pierścieni”. Czy nadal się cieszę? Tak. Bo będzie w nim Galadriela. Trochę smutno, że nie będzie to już Kate Blanchett, bo to z nią jestem związana, ale przecież będę mogła zobaczyć nowe przygody ulubionej bohaterki, więc w sumie na plus. Na razie przeraża mnie, że to wszystko jest tak sterylnie czyste, jak w drugiej trylogii „Gwiezdnych wojen”, a w sterylny świat trudniej jest uwierzyć. Czy przeszkadzają mi czarne elfy? Cóż, w mitologii istniały czarne elfy – elfy drow, więc to w sumie nic nowego pod słońcem. Każdy ma prawo do reprezentacji i rozumiem, że inni chcą móc się identyfikować z bohaterem, tak jak i ja mogę. Kim jestem, by im tego odmawiać? A krasnoludzkie kobiety? No w sumie nareszcie, z brodą czy bez brody.

 


„Ania z Zielonego Wzgórza” czy też „Anne z Zielonych Szczytów”. W Polsce mamy kilkanaście przekładów „Ani”. Każdy ma prawo wybrać sobie taki, który mu odpowiada. Taki, w którym imiona są spolszczane, albo taki, w którym nie są. Nie czytałam jeszcze nowego tłumaczenia „Ani”. Słyszałam parę przykładów. I choć trochę trudno mi wyobrazić sobie tłumaczenie tekstu z końcówki XIX wieku (wtedy dzieje się akcja, nie mam na myśli wydania), w którym jest mowa o „hajtaniu się”, to z drugiej strony, jeśli tego rodzaju tłumaczenie sprawi, że dla młodego-nowego odbiorcy tekst będzie przystępniejszy, bardziej zrozumiały, a przez to na nowo odżyje i zyska fanów, to czy jako fance, która tekstowi życzy jak najlepiej, nie wypada mi jedynie przyklasnąć całej sprawie? Niech uczniowie, którzy muszą zapoznać się z „Anią” jako lekturą mają łatwiej, niech będzie ich bohaterką jak była moją. I nie ma tu znaczenia, że dla mnie Ania jest bardziej Anią niż Anne,.

Podobnie sprawa ma się z „West Side Story”. Kocham oryginał, uważam, że świetnie się broni i żaden remake nie był mu potrzebny. Ale oryginał powstał w 1961 roku, zatem stuknęła mu pięćdziesiątka. Piękny wiek. A zarazem wiek filmu, którego seans wielu sobie odpuści tylko i wyłącznie z tego powodu. Stary film, dziękuję, postoję. Znam masę takich osób. Jeśli nowa ekranizacja, wersja Spielberga, ma sprawić, że to dzieło odżyje na nowo, zyska nowych miłośników, którzy inaczej by go nie poznali, to niech i tak będzie.


Ostatni kamień milowy moich przemyśleń, na który naprowadził mnie T., bo to on jest bardziej graczem niż ja. Nostalgia jest straszliwie niebezpieczna w grach komputerowych. Pamiętacie „Player one”, który próbował nas przekonać, że wszyscy doskonale znają gierki z lat osiemdziesiątych? No nie, nieprawda. Technologia rozwija się najszybciej i stare gry, choćby nie wiem jak świetnie fabularnie były, są już brzydkie i często zwyczajnie nie ma ich na czym odtworzyć. Uwielbiam nową trylogię gier o Larze Croft, a w stare z całą pewnością nigdybym nie zagrała, choćby nie wiem jak świetnie fabularnie czy mechanicznie były (inna kwestia, że starsze gry mechanicznie są również dużo gorsze). Poza tym, gdybyśmy wszyscy z takim zachwytem wciąż grali w „Pac Mana”, to technologia nie potrzebowałaby się rozwijać.

Wiecie co? Nostalgia, nadmierna nostalgia, blokuje postęp. Taka jest prawda. Młodsi nie będziemy. Kochamy to, co znamy, co już nam grali, co było na topie, kiedy to MY, a nie ktoś inny, byliśmy młodsi. Niech każde pokolenie ma swoich Batmanów, Spidermanów, swoje białe elfy, czarne elfy, Lary Croft i Hermiony. Czasem nam się łezka w oku zakręci, że to już nie nasze jest tym najnowszym, tym najlepszym, ale takie jest życie. Więc kochajcie to, co „wasze” i nie blokujcie innym ich własnych poszukiwań.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej