Co nas podnieca, co nas irytuje
Madame Intueri nie jest madame,
która mogłaby tylko cały dzień leżeć i pachnieć. Niestety, Madame jest kobietą
pracującą. I choć nie jest tak, że żadnej pracy się nie boi (bo takich na
przykład robót na wysokości, by się nie podjęła), pracę jej przydzieloną
wykonuje. Czasami przed wyjściem z domu, popijając poranną kawę (tudzież inny
napój pobudzający, którego nazwy czytelnikowi nie zdradzimy, bo wstyd i hańba),
Madame ogląda telewizję. Zadziwiające, jakich rzeczy można dowiedzieć się
między ósmą a dziewiątą rano.
Pewnego
pięknego poranka Madame dowiedziała się z rozmowy prowadzącego program
śniadaniowy z seksuologiem, że dwadzieścia pięć procent kobiet w Polsce nie
miewa orgazmów. Pan doktor wspomniał też, że na seksualność kobiet składają się
cztery czynniki – uczucia do partnera, wychowanie, jakie odebrały w domu,
zewnętrzne czynniki społeczne i fakt, jak czują się same ze sobą i własną
cielesnością (mniej więcej tak, jeśli Madame coś pokręciła, zrzućmy to na karb
tego, iż było wcześnie, a napój pobudzająco-orzeźwiający jeszcze nie do końca
został wypity). Madame nie zwróciłaby właściwie na całą tę rozmowę i jakże
sensacyjną informację (25 % to wszak 1/4!) specjalnej uwagi, gdyby kilka dni
później w pracy nie wpadła jej w ręce książka francuskiej pisarki Marthe Blau
„W jego dłoniach”. Madame Intueri rzuciła okiem na tę rzekomo skandaliczną
pozycję przez zupełny przypadek. A potem, jak to ona ma w zwyczaju, zaczęła się
zastanawiać.
Słynny
już „Grey” przy „W jego dłoniach” to przysłowiowy „pikuś”. Powieść to kolejny
erotyk o pokręconym związku, w którym kobieta, wykształcona i niegłupia,
uzależnia się od pomiatającego nią mężczyzny i jest tym faktem (oczywiście!)
zachwycona. Pełno w niej orgazmów, wagin, łechtaczek, sztucznych penisów,
węzłów marynarskich zakładanych na sutki i spinaczy wkładanych do pochwy.
Podobnie w trylogii o Panu Szarym pełno kajdanek, kul gejszy, pejczy i innych
seks zabawek. A choć książka napisana źle i oprócz momentów nie ma żadnej
fabuły, czytelniczki deklarują zgodnie, że „powieść to źle napisany, bełkotliwy
gniot, bo bohaterka nic tylko się rumieni i przygryza wargę, ale, ale, ale… już
nie mogę się doczekać następnej części!”. Czytelniczki zdają sobie zatem
doskonale sprawę z małości i infantylności czytanej powieści, a jednak zupełnie
im to nie przeszkadza. Bo dlaczego miałoby(?!)? A niechby sobie nawet czytały.
Co to komu szkodzi? Czytanie czegokolwiek jest lepsze niż oglądanie „M jak
miłość”. A że to książka kiepska? Trudno. Nie od dziś wiadomo, że zły pieniądz
wypiera dobry, a reklama dźwignią handlu. Dziś nawet należy oczekiwać, że
„gniotowatość” jest wprost proporcjonalna do liczby sprzedanych egzemplarzy.
Bestseller, książka poczytna czy też dobrze się sprzedająca, nie jest wcale
synonimem książki dobrej. A może jest? Wszak nie to ładne, co ładne, tylko to,
co się komu podoba. Ale my nie o tym…
Madame
zaczęła się zastanawiać. Dlaczego „Grey” chwycił? Dlaczego chwycił w kraju, w
którym język erotyczny niemal nie istnieje, a o seksie głośno i bez metafor
mówić po prostu nie wypada, bo to nie uchodzi (dla porównania: Hiszpanie
potrafią wymieniać dwadzieścia różnych rodzajów pocałunków, imponujące,
prawda?). Wniosek, że dupa sprzeda się zawsze i to dobrze, jeśli nie bardzo
dobrze, wydał się Madame nawet nie tyle wulgarny, co zwyczajnie zbyt prosty. Kobiety
mają się dziś za wyzwolone, wyemancypowane i (niby) bardzo otwarte. Choć
wywalczyły sobie prawo do noszenia spodni i kandydowania na urząd prezydenta,
wciąż… są kobietami. W większości wychowane na bajkach Disneya, marzą o „długo
i szczęśliwie”. Tyle, że jak w bajkach, tak i w życiu, po „długo i szczęśliwe”
kończy się bajka. I nie wiadomo, co z tym fantem zrobić, bo Disney nijak o tym
nie wspomina. W jego filmach nie ma wariantu „ale zaraz, nie takiego życia
chciałam”. Dlaczego „Grey” chwycił? Bo opisuje brak znany bardzo wielu
kobietom, nawet, jeśli się do tego nie przyznają. Bo mówi wprost o tym, o czym
tylko się szepcze, a i to ze wstydem, bo przecież nie wypada! A tu, proszę,
inne kobiety, odważniejsze, piszą o „tym”. Piszą pikantnie, piszą bez zahamowań
(no i co z tego, że mało wyszukanym językiem, coś za coś). I nie tylko
gospodynie domowe czytają (co ciekawe bohaterki tych książek to zwykle osoby
wykształcone, nie jakieś tam pensjonarki), czytają z zachwytem, z wypiekami na twarzy
i przyznają „chcemy jeszcze (w domyśle: bo same tego nie przeżywamy)”. Nie mamy
odwagi, krępujemy się. Tak zostałyśmy wychowane, tak nas nauczono. Kłopot w
tym, że same autorki mają problem z opisywaniem seksu na różne sposoby. Niemiłosiernie
się powtarzają. Bo skoro stosunek odbywa się co drugą stronę, ile razy można
czytać o „rozkosznym bólu w podbrzuszu”? Wyobraźni zabrakło, czy język nie daje
rady? A może jedno i drugie? Widocznie, o seksie, jak o wszystkim innym, pisać
trzeba umieć.
Madame
Intueri nie jest supermanem. Ale podobnie, jak supermenka z piosenki Kayah
upomina się o kobiety. Bo popularność „Greya” dowodzi jej zdaniem bardzo
prostego, a okropnie smutnego faktu. Wiele kobiet jest po prostu
nieszczęśliwych, niespełnionych. Cóż poradzić, kiedy ciała mężczyzny i kobiety
zostały stworzone tak, by idealnie do siebie pasowały, a ich dusze tak, by na
zawsze pozostały sobie obce? Kwadratura koła. Kolistość kwadratu. Co można
zrobić? Madame wzrusza ramionami. Nie wie. Nie umie pomóc nawet samej sobie.
Człowiek chyba nie jest istotą powołaną do szczęścia, tak jej się wydaje. Odstawia
więc na biblioteczną półkę w „Jego dłoniach”, dla kolejnej nieszczęśliwej lub
innej zafascynowanej. Trochę zniesmaczona, trochę zmieszana (a może jest po
prostu niedzisiejsza?). Odchodzi, przypominając sobie, że bogów i ludzi łączy
jedna rzecz. Gdy przestają być kochani, znikają. Madame Rozważająca myśli
zatem, że jedyne, co możemy zrobić, to… próbować.
A na koniec słynne disnejowskie
„długo i szczęśliwie”. Tym razem w wykonaniu Eweliny Flinty (oczywiście w
różowej sukience, a jakże!).
źródło: https://www.youtube.com/watch?v=MUTKGWaOBpI
mnie równiez zastanawia, jak to się stało, że taka książka chwyciła - oceniam to jako ciekawe zjawisko socjologiczne ;) Książki nie są groźne, ale obawiam się, że bez prawidłowej edukacji seksualnej, wątki książkowe czy filmowe mogą być użyte na opak przeciw kobietom. To, co uznaję za największą bolączkę kobiet, to niska samoocena, której konsekwencje są w wielu przypadkach tragiczne...
OdpowiedzUsuńTeraz wystarczy spojrzeć na nowości bądź wznowienia wydawnicze, a tam sporo książek, z szaro- niebieskawymi okładkami. Tematyka oczywiście oczywista.
OdpowiedzUsuń