Malanowska i partnerzy, czyli mój głos w sprawie zarobków dla pisarzy i zaróbków w ogóle
Kilka dni temu rozpętała się
wielka dyskusja wokół wpisu, który Kaja Malanowska opublikowała na swojej
stronie na Facebooku. Kwestia ta natychmiast odbiła się szerokim echem. Widzę
to choćby po statystykach mojego bloga. Wpis zatytułowany „Drobne szaleństwa dnia
poprzedniego”, nawiązujący do tytułu powieści Kai Malanowskiej, jednakże
zupełnie jej niedotyczący, jest ostatnio jednym z najbardziej popularnych.
Pani
Malanowska, bez względu na to, co myślę o jej książkach (czy może bądźmy sprawiedliwi,
o książce, bo zaledwie jedną czytałam), poruszyła bardzo ważny temat. Czy
pisarz powinien zarabiać na swoich książkach? Czy pisanie jest pracą, która
powinna być wynagradzana płacą (dodajmy sensowną płacą)? A może jest
misją/hobby/pasją/wewnętrznym przymusem? Czy pisarz w Polsce może być tylko „pisarzem
myślnik”? Mam tu na myśli pisarz-tłumacz, pisarz-redaktor albo gorzej pisarz-bibliotekarz,
pisarz-kelner. Czy nie można być po prostu pisarzem? Pewnie można. Słyszałam o
jednym, którego z jakiegoś powodu zwą Wielkim Grafomanem. I o innej, którą sama
siebie za grafomankę nie uważa, ale megalomanką jest za to na pewno. Choć
pasjami czytam blog Evy Scriby są kwestie, w których się z nią nie zgadzam. Choćby
w tej, dotyczącej szwedzkiego systemu bibliotecznego. W Szwecji, jeśli jakaś
ksiązka jest często wypożyczana, pisarzowi płaci się pieniądze od tych
wypożyczeń. Jakby się tak zastanowić, każda książka wypożyczona z biblioteki
pozbawia pisarza osoby, która tę pozycję mogłaby kupić. Eva Scriba, wieszając
psy na szwedzkim systemie, argumentuje, że dobrzy pisarze, jak jej ulubieni
Varga czy Stasiuk, nie jęczą. No tak, ale nie wszyscy mogą dostać Nike. A co by
nie mówić, to pewnie podreperowuje finanse.
Niestety
wydaje mi się, że sytuacja pisarzy i ich wynagrodzenia jest związana z sytuacją
płacy za pracę w Polsce w ogóle. Niedawno pojawiła się informacja, że amazon
postanowił zdobyć polski rynek i szuka pracowników. Praca w powszednie dni
tygodnia i soboty, czasem po 10 godzin. Z jednej strony – fantastycznie. Więcej
pracy, bo wiadomo, jest ciężko. Z drugiej - harówka za pensję minimalną. Za
dużo żeby umrzeć, za mało żeby żyć. I eksploatacja ma maksa. Pojawiły się
głosy, że innym europejskim nacjom trzeba płacić w euro, a Polaczkowi można dać
miskę ryżu i już się cieszy. Oburzeni odpowiedzieli, że narzekający są leniwi,
że nie chce im się pracować, wolą żerować na społeczeństwie, pobierając „socjal”.
Powiedzcie mi Państwo, dlaczego w naszym społeczeństwie pokutuje myślenie, że
wolno nas okradać? Dlaczego, gdy ktoś się dopomina, że za to, co potrafi, powinien
dostawać godne wynagrodzenie (przez godne wynagrodzenie nie mam na myśli
najniższej krajowej, bo to nie jest godne wynagrodzenie, tylko podstawowe),
wsiadamy mu na głowę i robimy wszystko, by biedaka zgnębić? Jakby żądał
niewiadomo czego. Dlaczego w nas samych istnieje przyzwolenie na upokarzanie i
wykorzystywanie? Dlaczego wierzymy, że tak musi, a co gorsza, że tak powinno
być?
Przywołam
jeszcze raz najbliższe mi środowisko bibliotekarskie - na portalu Pulowerek
pojawiają się narzekania na niskie płace bibliotekarzy. Racja, pensje są
kiepskie. A to i tak łagodnie powiedziane. Nie podoba mi się jednak, że zarówno
Eva Scriba, jak i Pulowerek, gloryfikują bibliotekarzy. Dlaczego głośno nie
mówi się o tym, że w naszym zawodzie panuje selekcja negatywna? Dlaczego nie
mówi się, że lwia część z tych tak źle opłacanych bibliotekarzy, to zwykłe
miernoty? Płaci się ludziom, którzy często niewiele potrafią i bazują na tym,
czego nauczyli się dawno, dawno temu. Gdy zatrudniałam się w bibliotece byłam
już bibliotekarzem dyplomowanym. Nie robiłam studiów w trakcie pracy, czego nie
można niestety powiedzieć o większości zatrudnionych. Bibliotekarz to zawód
otwarty, może nim być każdy. Bo czy naprawdę dużych umiejętności potrzeba do
przekładania książek? Pewnie nie, a przynajmniej tak pomyślał pan minister. By
być lekarzem trzema mieć ukończone studia medyczne. By być bibliotekarzem…
można być handlowcem (dla biblioteki ekonomicznej świetnie) lub piekarzem (to
już gorzej). Pewnie, od pracy w bibliotece życie ludzkie nie zależy. Pewnie,
nie trzeba tak z głowy wiedzieć, jakiej narodowości był Victor Hugo, można
sprawdzić. Tylko dlaczego w bibliotekach muszą pracować osoby z przypadku, a
nie z powołania? Takie, które trafiły tam, bo nigdzie indziej nie było miejsca?
A pracę w bibliotece traktują jako karę… Gdy do takiej ekipy dołączy ktoś, kto
ma wiedzę, umiejętności i chęć, a dostaje mniejszą pensję i więcej obowiązków,
niż ci, którzy nie mają jego umiejętności, to… tylko cud może uchronić od
zniechęcenia. Czy naprawdę mamy prawo oczekiwać od tej osoby, by była
zadowolona, że „ma pracę” i nie narzekała? Moim zdaniem nie.
Czy
Kaja Malanowska ma rację? Tak, ma rację. Pisarz ma prawo dostawać godne
wynagrodzenie (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co zarabia na jego twórczości
albo TFURczości wydawca, hurtownik, księgarz) i być tylko pisarzem, a nie „pisarzem
myślnik”. Czy Polak ma prawo godnie zarabiać? Tak, Polak ma prawo godnie
zarabiać i żyć, a nie egzystować. Słuchaj,
kiedy śpiewa lud, gdy się u ludzi zbiera gniew…
To oczywiste, że pisarz powinien zarabiać. I to godnie zarabiać... poza niezwykłością tego zawodu, jest to zawód jak każdy inny. Pisarz wykonuje prace, za którą powinien dostać wynagrodzenie. Proste.
OdpowiedzUsuń