"Na początku każdy z nas, kto cię znał, nie myślał "bóg", za człowieka cię miał"
Oczywiście
nie da się pominąć całej religijnej otoczki wokół postaci Jezusa Chrystusa.
Ale, jakby się tak zastanowić, to jest on, mimo wszystko, bardziej
popkulturowy, niż taki Mahomet czy Budda. Pomijając wszystkie biblijne
produkcje, mamy masę takich filmów, jak choćby „Ostatnie kuszenie Chrystusa”
czy „Kod Leonarda da Vinci”. W ten nurt wpisuje się także musical „Jesus Christ
Superstar”. Powstał jako efekt współpracy Andrew Lloyda Webbera, który napisał
muzykę oraz Tima Royce’a, autora słów. Musical, ze względu na kontrowersyjny
temat, najpierw krążył na płytach, by w końcu trafić na Broadway, a kilka lat
później, w 1973, stać się także filmem.
Historii nikomu przedstawiać nie
trzeba, musical opowiada bowiem o ostatnim tygodniu życia Jezusa. A jednak w
pierwszych scenach filmu widzimy, jak na pustynię wjeżdża mały busik z garstką
hipisów, którzy wysiadają z niego i zaczynają się przebierać. Jeden ubiera się
w strój Piłata, inni rzymskich żołnierzy. Potem z rak do rak podają sobie
najważniejszy rekwizyt – krzyż. Już więc w pierwszych ujęciach historia nie
tyle zostaje zaprzeczona, co widz musi zgodzić się na jej pewną umowność, a
jednocześnie uświadamia sobie, że ma do czynienia z jedną z tych opowieści,
które odtwarzane są wciąż i wciąż od nowa.
Będą więc sceny w Jerozolimie, będzie Ostatnia
Wieczerza, zdrada Judasza, proces oraz ukrzyżowanie. Nie będzie za to
zmartwychwstania. Podobnie, jak późniejsze „Ostatnie kuszenie Chrystusa”
musical skupia się bardziej na ludzkiej, niż na boskiej stronie Jezusa. Mamy więc
pokazanego filozofa powoli przestającego dawać sobie radę z kultem, który sam
stworzył. Podoba mi się, że ukazano strach Jezusa przez śmiercią oraz tak
naprawdę niekoniecznie wielką ochotę do umierania za innych. Jedną z
najważniejszych dla mnie scen jest ta, kiedy chorzy wyciągają ręce do Jezusa,
by ich uleczył. Szarpią go za szaty, popchają, jeszcze chwila, a by go
stratowali. Jezus jest przerażony i odpowiada „Nie starczy mnie dla was
wszystkich”. Taka prawda. Nie da się pomóc wszystkim. Póki świat będzie się
kręcił, póty będą biedni i chorzy. Tak było, jest i będzie. I żaden Bóg tego
nie zmieni.
Mimo wszystko Jezusa przyćmiewa Judasz – o wiele
bardziej charyzmatyczny. Jedyny zdaje sobie sprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa
i trzeźwo zastanawia się, jak ogarnąć sytuację, która wymknęła się spod kontroli.
A jego początkowy utwór, "Przenika myśli me", to mistrzostwo i chyba mój ulubiony z całego filmu. „Jesus
Christ Superstar” wreszcie pokazuje Judasza nie jako kata, lecz jako ofiarę.
Również Maria Magdalena, miotająca się miedzy
wdzięcznością za to, że Jezus nie widzi w niej kobiety upadłej, a swą zupełnie
przyziemną miłością, którą pragnęłaby obdarzyć nauczyciela, zwraca uwagę. Maria
okazuje swą miłość jak umie, troszcząc się o Jezusa – smarując go olejkami,
całując.
Jeśli szukacie piosenek o prostej linii
melodycznej, zdecydowanie nie jest to odpowiedni musical. Słuchając wersji
polskiej (świetny Janusz Radek, jako Judasz!), czasami muszę bardzo się wsłuchać,
by zrozumieć słowa. Pod tym względem jest naprawdę trudny w odbiorze. Raczej
nie do ponucenia sobie, ot, tak, po prostu.
Zdecydowanie polecam „Jesusa” Waszej uwadze. Naprawdę
warto.
Komentarze
Prześlij komentarz