To koniec, naprawdę koniec
Rodzeństwo Baudelaire. Towarzyszę
im od ponad dziesięciu lat. A może to oni towarzyszą mnie. Pierwszy raz
zetknęłam się z nimi, kiedy sama byłam jeszcze gimnazjalistką i przeczytałam o „Serii
Niefortunnych Zdarzeń” w „Victorze”. Zaczęłam czytać i wpadłam. Potem o nich
zapomniałam. Choć kilka z tych książek zgromadziłam i nadal stoją na mojej
półce. W tym roku postanowiłam, że do nich powrócę. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
W
ostatnim tomie serii rodzeństwo Baudelaire trafia wraz z hrabią Olafem na, jak
się początkowo wydaje, bezludną wyspę. Szybko jednak wyspa okazuje się nie tak
całkowicie bezludna. Mieszka na niej pewna dziwna wspólnota, której przewodzi
Iszmael. Sieroty, chcąc nie chcąc, muszą się podporządkować jego prawom, a co
gorsza wciąż mają na karku Olafa. Postanawiają, że przy nadarzającej się
sposobności uciekną.
Zawsze
ceniłam Snicketa. Za humor i za ironię. Za to, że pisząc dla małych, pisze też
dla dużych. Ot, pierwszy z brzegu przykład – jak mają na imię rozbitkowie, z
którymi spotykają się nasze sieroty? Poznają Piętaszkę, jej mamę, panią
Kaliban, panią Marlow oraz Robinsona. Każdy dorosły, który choćby pobieżnie zna
historię literatury światowej, wie, że pobrzmiewają tu oczywiste echa
literatury wyspiarsko-marynistycznej – „Przypadków Robinsona Crusoe”, „Burzy”
oraz „Jądra ciemności”.
Poza
tym lubię u Daniela Handlera (prawdziwe imię i nazwisko autora Serii Niefortunnych Zdarzeń, Lemony
Snicket to postać literacka, która według książek spisuje historię rodzeństwa,
a poza tym doskonale znała rodziców sierot Baudelaire), że nie boi się trudnych
tematów. W ostatniej książce serii, „Końcu końców”, podejmuje więc temat
wykluczenia społecznego oraz obrony własnego zdania. Zastanawia się też nad
funkcją sekretów w naszym życiu – są potrzebne, złe, nieuniknione? Przede
wszystkim nie boi się mówić, że życie jest ciężkie, trudne i często, to, co od
niego otrzymujemy, nie przynosi satysfakcji. Życie nikogo nie oszczędza – nawet
dzieci.
Cieszę
się, że w ostatnim tomie autor powrócił do większości epizodów z życia sierot.
Pojawiła się więc Jadzia (Niewiarygodnie Jadowita Żmija) z „Gabinetu Gadów”,
wspomniano sędzię Straus z „Przykrego początku”, trojaczki Bagienne z „Akademii
antypatii”, kapitana łodzi podwodnej, u którego swego czasu mieszkały sieroty, Łzawe
Jezioro, tartak „Szczęsna Woń” i wiele, wiele innych miejsc związanych z ich
historią.
Trochę
mam do Handlera żal. Nawet w ostatnim tomie nie pozwala czytelnikowi poznać
wszystkich sekretów dotyczących rodziców sierot Baudelaire. Co więcej, dorzuca
kilka kolejnych zagadek, ostatecznie pozostawiając czytelnika z niczym.
Uważam
Handlera-Snicketa za jednego z najlepszych autorów książek
dziecięco-młodzieżowych, jakich publikowało się w ostatnich latach na polskim
rynku. Kto nie zna jeszcze rodzeństwa Baudelaire niech żałuje i natychmiast to
nadrobi!
kochamy Serię Niefortunnych Zdarzeń!
OdpowiedzUsuńzapraszamy do nas
blotodlazuchwalych.blogspot.com