Madame Intueri odwiedza Planetę Singli po raz trzeci
Nie
uważam pierwszych dwóch odsłon „Planety Singli” za jakieś szczególnie wybitne
filmy, ale darzyłam je sympatią. Uważam, że na tle większości polskich komedii
romantycznych pierwsza „Planeta Singli” sprawdzała się całkiem nieźle. Druga
nie powalała, ale dała się lubić. A trzecia? No właśnie, trzecia. Moim zdaniem
zamieniła się w „Wesele” Smarzowskiego dla ubogich w zamiłowanie do „wielkiego”
polskiego kina. Uwaga, będą spojlery. No, to lecimy.
Ania i Tomek (nie mylić z Kasią i
Tomkiem, bo wciąż chyba są ludzie, którzy ten niezły serial pamiętają)
postanawiają się w końcu pobrać. Stwierdzają, że sakramentalne „tak” powiedzą
sobie w rodzinnych stronach Tomka, pośród malowniczych okoliczności przyrody
(jeziora) i ludzi, z którymi Tomek od dawna nie miał nic wspólnego, a Ania ich
w ogóle nie zna. No, sami rozumiecie, rodzina, ach rodzina.
Skoro Tomek nie widział rodziny od lat,
jasnym jest od początku, że będzie to stanowić zarzewie różnego rodzaju
konfliktów i zatajonych (bo ślub jest przecież do tego świetną okazją)
pretensji. Na dodatek wszystko staje się jeszcze bardziej problematyczne, kiedy
przyjeżdża z dawien dawna niewidziany ojciec obieżyświat, którego wszyscy
członkowie familii, poza Tomkiem, darzą niemal czcią. Rodzinnym kłopotom Tomka
zostaje przeciwstawiona tajemnica w rodzinie Ani. Drugi wątek to problemy
przyjaciółki Ani, która przeżywa rozterki związane z macierzyństwem. Natomiast
jej ukochany mąż, jak to w takich sytuacjach bywa, chciałby z żoną do łóżka, a
tu nic, klops i odrzucenie. Trzeci natomiast dotyczy, jak zawsze w takiej
sytuacji, konfliktu miasto-wieś.
Dobrze, więc przyjrzyjmy się temu
wszystkiemu po kolei. Przede wszystkim, moim zdaniem, zmarnowano kompletnie wątek
ojca. Jeśli dajesz rolę takiemu aktorowi jak Linda, daj mu się wykazać. Owszem,
dochodzi do całkiem sensownego rozwiązania tego wątku, nie przeczę. Z drugiej
strony w filmie jest scena, w której sugeruje się nam ustami wnuka Lindy (nawet
nie pamiętam jak było na imię ojcu Tomka), że facet jest kłamcą, a wszystkie
jego opowiastki to ściema. Logicznym byłoby, żeby pociągnąć temat. Czy tak się
stało? Ano nie, do zdemaskowania ojca Tomka jako łgarza nigdy nie dochodzi. Nie
dowiemy się, co robił, kiedy rzekomo był w Nepalu, czy gdzie tam miał
podróżować.
Wspomniana przeciwwaga w postaci tajemnicy
mamy Ani. Kurcze, dziewczyna straciła już ojca, czy musi doświadczać więcej? Jeśli
poprzez wątek Danuty Stenki scenarzyści chcieli nam zasugerować, że należy
korzystać z życia, to hmm, mnie to nie kupiło. Straszliwie to było
łopatologiczne i kompletnie niepotrzebne.
Idźmy dalej. Wątek Bogdana i jego żony, świeżo
upieczonych młodych rodziców. Pewnie bliski wielu parom, w których życiu
pojawiło się dziecko i masa rzeczy musiała zostać przemodelowana. Faktem jest,
że w przypadku wielu małżeństw, mąż jest zaangażowany w potomstwo znacznie
mniej niż jego połowica. A sporo ona nagle skupia całą uwagę na kimś innym,
sypie im się relacja. Jak bohaterowie rozwiązują problem? Może rozmawiając? A
gdzie tam. Ona ucina sobie alkoholową pogawędkę ze szwagierką Tomka, taką w
stylu „nie martw się, masa kobiet przed tobą to przezywała”, on jeszcze lepiej,
po zażyciu halucynogenów gada z drzewem. Tak, poważnie, gada z drzewem.
Na koniec kwestia konfliktu wieś-miasto,
reprezentowana oczywiście przez nastolatków. Przybyłą z Warszawy córkę Bogdana
(przyznaję się, poza Anią i Tomkiem pozapominałam imiona bohaterów, co albo nie
świadczy dobrze o mnie, albo o nowej odsłonie „Planety Singli”, a najpewniej
jedno i drugie). Kurcze, mamy koniec drugiej dekady XX wieku, za chwilę
będziemy mówić, że żyjemy w latach dwudziestych (wyobrażacie to sobie?), a
naszym rodzimym filmom nadal wydaje się, że polska wieś tkwi w jakiejś strefie
bezczasowej, jak u Kochanowskiego, wsi spokojna, wsi wesoła, Internet cię
zepsuć nie zdoła. Owszem, ostatecznie młodszy brat Tomka okazuje się zdolnym
muzykiem i dziewuszce z miasta kopara opada na tyle, by zaciągnąć go do łóżka.
Ale koniec końców młody wiejski chłopak okazuje się prawiczkiem postawionym w
kontrze do doświadczonej dziewczyny (może należy docenić, że film postawił na
emancypację, to jednak dziewczyna jest tą doświadczoną stroną, a może w tej
części scenarzyści żałowali, że nie dali Bogdanowi jednak syna? O patrzcie,
pamiętam jednak imię choć jednego dodatkowego bohatera, sukces). Drodzy
filmowcy, my ludzie mieszkający na polskiej prowincji też mamy światłowody,
bezprzewodowy interent, konta na Instagramach i Netfliksa i upraszamy, by
przestało was to dziwić, bo ławeczka z „Rancza” sprzed ponad dekady już nas
zupełnie nie bawi.
Kwestia ostatnia, fakt, że nazwałam
„Planetę Singli 3” „Weselem” Smarzowskiego dla ubogich. Wyjaśnijmy, „Planeta
Singli 3” próbowała zmienić ton. O ile dwie pierwsze części stawiały na komedię
romantyczną, tak trzecia porzuciła pierwiastek romantyczny na rzecz
obyczajowego. Bohaterów można by spokojnie zastąpić inną hajtającą się parą i
na jedno by wyszło. I co tym sposobem dostajemy? Scenki z rzekomo „typowego”
wiejskiego polskiego wesela, gdzie wóda leje się tak gęsto, że zalewa oczy,
ludzie piorą się po pyskach sztachetami od płotu (bo przecież wieś), a na
koniec wszyscy są tak zalani w trupa, że ktoś powoduje pożar stodoły. No
śmieszne, w ch… olerę. Boki zrywać. Taka podróbka „Wesela”. Skojarzenie przecież
ciśnie się samo. Tyle, że mniej, grzeczniej i tak, żeby jednak za bardzo nikogo
nie urazić. Tak, by nadal pozostała to komedia dla (w miarę całej) rodziny.
Być może niezbyt wysoka ocena „Planety
Singli 3” wynika z tego, że film zupełnie nie trafił w moje poczucie humoru.
Poza tym spodziewałam się tez zupełnie innej historii niż ta, która dostałam. A
to nie zadziałało na jej plus. Czy to dobry film? Nie. Czy to dobre domknięcie
historii Ani i Tomka? Też nie. Obejrzeć można, a zaraz potem zapomnieć. I
tyle.
Komentarze
Prześlij komentarz