Koniec wielkiej przyjaźni?

 


„Giant days” Johna Alisona i Lissy Treiman zaczynały jako komiks internetowy. Opowieść o trzech dziewczynach rozpoczynających studenckie życie szybko zyskała popularność i została wydana w formie tradycyjnej. W Polsce komiks publikuje wydawnictwo Non Stop Comics. Pierwszy zeszyt, „Królowe dramy”, ukazał się we wrześniu 2017 roku. Obecnie otrzymaliśmy tom ósmy, „Widzimy się tam, gdzie zawsze”, który tak jak poprzednie zawiera cztery oryginalne zeszyty.

Trwa wiosenny semestr drugiego roku. Daisy nadal spotyka się ze studentką z wymiany, za którą, choć o tym nie wie, jej przyjaciółki delikatnie mówiąc, nie przepadają. Wciąż nie odważyła się, by powiedzieć babci, że jest lesbijką. Jednocześnie znajduje idealną dziewczynę dla swojego kumpla Eda i nie potrafi zrozumieć, dlaczego ten nie jest zachwycony. Esther wiedzie prym na zajęciach z romantyzmu do momentu, gdy pojawia się Hiszpanka z wymiany, będąca również obecną dziewczyną McGrawa, z którym wcześniej spotykała się Susan, ostatnia z trzech przyjaciółek, wciąż próbująca poukładać sobie życie po rozstaniu.

„Giant days” to komiks, który od początku niesamowicie mi się podobał. Jego bohaterowie są sympatyczni i zabawni, aż chce się śledzić ich losy. Typowo obyczajowa fabuła opowiada historię wkraczania w dorosłość – uczenia się rozmawiania o brudnych naczyniach, podejmowania pierwszych poważnych decyzji. Czyni to jednak w tak zabawny sposób, że po lekturze jest się w znacznie lepszym humorze, niż kiedy zaczynało się zeszyt. Na dodatek przez wszystkie tomy cykl trzyma niesamowicie równy poziom.

Mimo że jest to historia o młodych ludziach, studentach, przede wszystkim to uniwersalna historia o przyjaźni i rozwoju, o podejmowaniu decyzji i zmianach zdania, o uczeniu się tego, jakim człowiekiem chce się być. Dorzućmy do tego jeszcze masę nawiązań do filmów, seriali, gier – i mamy przepis na naprawdę udaną zabawę.

Nie byłoby jednak sukcesu „Giant days” gdyby nie rysunki Lissy Treiman. Portretuje ona swoich bohaterów w taki sposób, że widać, iż naprawdę ich lubi. Poza tym w kadrach umieszcza dodatkowe smaczki – a to zabawny szyld sklepowy, a to nawiązanie do „Gwiezdnych wojen”. To prawda, odmalowuje przed nami świat może nieco pastelowy, ale uroczy, taki, w którym chce się przebywać i którego zdecydowanie nie ma się ochoty opuszczać.

„Giant days” to nie jest wybitne dzieło, ale jego bohaterek nie sposób nie lubić. To dobrze napisana obyczajówka, która niezawodnie poprawki wam humor, jeśli macie gorszy dzień. To jedno z tych dzieł kultury, które istnieje po to, by wprawiać nas choćby w odrobinę lepszy nastrój. Tyle, i aż tyle. Na dodatek tom ósmy zostawia nas w takim momencie, że wręcz nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z naszymi studentkami.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej