Książka, na którą tak bardzo czekałam

 


„Wicked” to książka, którą chciałam przeczytać od bardzo, bardzo dawna, była jednak białym krukiem, a jeśli już można było ją dostać, to za horrendalną cenę. Moje zaciekawienie wynikało z kilku faktów. Po pierwsze słyszałam, że musical na podstawie powieści to wspaniałe dzieło, które nie schodzi z afisza na Broadwayu, tak bardzo jest popularne. Po drugie uwielbiam wszelkiego rodzaju retellingi, uważam że w tym zabiegu literackim, jeśli mamy do czynienia z naprawdę dobrym pomysłem, a nie tylko ze skokiem na kasę, tkwi niesamowity potencjał. Gdy więc okazało się, że wydawnictwo Zysk wznowiło książkę, nie posiadałam się z radości i przystąpiłam do lektury. I mina szybko mi zrzedła, ale o tym za chwilę.

„Wicked” to retelling „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, klasycznej historii, o której słyszeli chyba wszyscy. Nawet jeśli nie czytaliśmy książki, to prawdopodobnie znamy tę historię za sprawą filmów, z relacji innych osób. Kojarzymy Dorotkę, Złą Czarownicę z Zachodu, Czarnoksiężnika, Drwala, Lwa, Stracha na Wróble i Toto. Ale co tak naprawdę wiemy o jej głównym czarnym charakterze? Dlaczego Czarnoksiężnik pragnął śmierci Czarownicy z Zachodu? „Wicked” to historia Elfaby, Złej Czarownicy z Zachodu – poznajemy jej życie od jej narodzin aż do śmierci.

Początkowo z każdą stroną twarz wydłużała mi się ze zmartwienia. Nie mogłam uwierzyć, że tyle lat czekałam, tyle lat myślałam, że poznam świetną, fantastycznie opowiedzianą historią, gdy tymczasem „Wicked” to książka, której nie da się czytać! Cóż za oszustwo, cóż za strata czasu i pieniędzy. Mimo że generalnie jestem zwolenniczką ironii jako zabiegu literackiego, tutaj kompletnie mi nie pasowała. Cały tekst był ironiczny, nie pozwalał traktować się na serio, sam siebie sabotował niemal na każdej linii. Nie podobało mi się to. Gdyby nie fakt, że miałam zrecenzować książkę, być może bym ją porzuciła.

Sądziłam, że im dalej w las, tym więcej butelek (porównanie o tyle uzasadnione, że zielony to dla naszej Czarownicy kolor niezwykle istotny, czyż cała jej tragedia nie wzięła się stąd, że urodziła się zielona?). Nic bardziej mylnego. Gdy poznałam dzieciństwo Elfaby, okazało się, że książka stała się wciągająca, akcja wartka, a poruszane pod płaszczykiem ironii i baśni problemy niezwykle istotne. Książka zaczęła opowiadać o buncie przeciwko tyranii jednostki, o podziałach klasowych i rasowych, o kulturowym niezrozumieniu, o cenie terroryzmu oraz moralnym prawie do niego lub jego braku, o potrzebie miłości i akceptacji, o sile przyjaźni i więzach rodzinnych, o fanatyzmie religijnym i jego konsekwencjach. Można tak długo wymieniać, bo ważnych kwestii jest w tej książce multum. „Wicked” niespodziewanie stała się fantastyczną, wielowymiarową lekturą, od której nie potrafiłam się oderwać.

Jak na retelling przystało oprócz Czarownicy i Czarnoksiężnika, mamy tu inne elementy znane z oryginału. Pojawi się więc Dorotka i Toto, Blaszany Drwal, Strach na Wróble i Lew, latające małpy. Z niektórymi z nich Elfaba zetknie się, zanim zostanie Złą Czarownicą z Zachodu. Niebagatelną rolę odegrają też buty, które Dorotka otrzyma od Dobrej Czarownicy.

„Wicked” nie jest powieścią pozbawioną wad. W książce spotkamy masę postaci. Niektóre pojawiają się, przez chwilę wydają się głównymi bohaterami i bohaterkami, by po chwili zniknąć i nie dowiadujemy się, co się z nimi stało. Narrator zdaje sobie z tego sprawę, nawet o tym wspomina. Wiem, że to celowy zabieg, ale ponieważ lubię wiedzieć wszystko, był nieco drażniący i przykry. Nie lubię, gdy autor tak po prostu przerywa i jakby nigdy nic porzuca istotne wątki, po czym przechodzi do innych. Chciałabym, żeby przedstawiona historia była nieco mniej poszatkowana.

Powieść Maguire’a nie podobała mi się z jeszcze jednego istotnego względu. Jest przeraźliwie smutna, niczym antyczna tragedia. Wiemy, że Elfaba nie ma żadnych szans. Jest w sumie dobrą osobą, ma szczere intencje, a jednak każde jej działanie zapowiada klęskę. Tak strasznie współczułam jej podczas lektury. Z jednej strony jest tu ironia, która przekonuje nas, że mamy do czynienia z kpiną, światem, który sam siebie nie traktuje poważnie, z drugiej zaś niesamowicie dołująca historia kobiety, która pragnęła jedynie być kochana i we wszystkim, czego się podjęła, skazana była na porażkę tylko dlatego, że urodziła się zielona.

Jeszcze słowo o wydaniu. Jaka ta książka jest śliczna. Ma przepiękną okładkę, brawa dla grafika za pomysł. Z całą pewnością będzie ozdobą na każdej półce. Skradła moje serce, choć w sumie jest dość prosta – zarys kobiecej głowy w kapeluszu wypełnionym zielonymi drzewami i koła zębate od zegara. Cudo.

„Wicked” okazała się dla mnie powieścią z niesamowicie wysokim progiem wejścia. Cieszę się jednak, że jej nie odłożyłam, bo zrezygnowałabym z niesamowitej historii – mocnej, pouczającej, wzbudzającej emocje, dobrze i przewrotnie napisanej. Przypominającej, że być może nie wszystko jest takie, jakie nam się wydaje. Z całego serca polecam, bo mimo że początkowo mnie odrzuciła, uważam, że to jedna z najlepszych historii, jakie przeczytałam w tym roku.

 

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej