"Czy tak chciałeś umrzeć, czy ci przyszło do głowy, że twa krwawa śmierć to będzie super hit światowy?"
Czwartego października Teatr
Muzyczny w Łodzi otworzył nowy sezon musicalem „Jesus Christ Superstar”. Było
to pierwsze anglojęzyczne wystawienie w Polsce. I ja tam byłam. Może nie „miód
i wino piłam”, ale i tak premierę zobaczyłam i kto zechce słuchać, opowiem.
Teraz będzie
mała dygresja. Nigdy nie byłam w TM w Łodzi. Nie wiedziałam, czego się
spodziewać. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, choć nie do końca odpowiadało
mi, iż przedstawienie będzie w języku angielskim. Jednak nad sceną znajdował
się ekran z napisami, więc nawet dla tych, którzy widzieli ten musical pierwszy
raz, a nie znają języka, nie stanowiło to przeszkody w odbiorze, może jedynie
utrudnienie, bo wzrok krążył między sceną i ekranem z napisami.
Nad fabułą
rozwodzić się nie będę, bo pisałam już o musicalu „Jesus Christ Superstar” w
jednej z poprzednich notek. Dodam może tylko, iż w łódzkim przedstawieniu
rzuciło mi się w oczy co innego, niż w filmowej wersji. Tym razem zwróciłam
uwagę nie na człowieczeństwo Chrystusa, a fakt, że „sprawa” Jezusa to była
pewnego rodzaju moda. Mesjasza wykreowano, a być może niekoniecznie nadawał się
do swojej roli. Z drugiej strony odgrywał ją na tyle dobrze, że jego historia
przetrwała wieki. Ukrzyżowanie stało się hitem. Nie tylko na skalę religijną,
ale i (pop)kulturową.
Kiedy
oglądałam musical Webbera i Rice’a pierwszy raz, postać Marii Magdaleny nie
spodobała mi się. Nie, nie tyle nie spodobała, co nie wzbudziła we mnie żadnych
emocji. Natomiast łódzka Maria Magdalena była fenomenalna, wyjątkowa, moim zdaniem
najlepsza z całej ekipy. Świetnie wyszły także utwory zbiorowe. Łodzianie dali
czadu, bez dwóch zdań. Panie i Panowie, czapki z głów. Muzycznie łódzki musical
był wyjątkowym doznaniem.
Podobało mi
się, że Łódź podjęła odważne decyzje. Postawiła na młodość. Odtwórców głównych
ról wyłoniono z castingów. Łódzki Jezus ma zaledwie 22 lata i jest najmłodszym
odtwórcą tej roli w historii. Kostiumy i scenografię wykonali absolwenci
tamtejszej ASP. Plakat musicalu wyłoniono w drodze konkursu.
Kilka rzeczy
mi jednak nie odpowiadało. Po pierwsze primo, nie podobało mi się
uwspółcześnienie całości. Kajfasz w garniturze, Piłat grający w golfa? Mnie to
nie przekonało. Nie spodobały mi się kostiumy. Herod w wersji drag queen. Nie
wiadomo, czy to ona, czy ono. Ubrany(a) w strój z nadrukowaną lalką Barbie i
peniuar z piórek. Straszne. Nie, podziękuję. Pas. Scenografia też nie w moim
guście. Krzyż z lampek ledowych wyglądał jak trampolina, a nie symbol
religijny.
W ogólnym
rozrachunku jestem bardzo zadowolona z wizyty w Łodzi. Koniec końców byłam tam
przecież dla muzyki. A ta mnie nie zawiodła. Przedstawieniu towarzyszyła niesamowita
siła, fantastyczna energia. Jednak żaden film, żadne nagranie audio nie zastąpi
kontaktu z żywymi aktorami, z przedstawieniem odgrywanym na scenie, tuż przed
Waszymi oczami. Jeśli tylko macie możliwość, wybierzcie się do TM w Łodzi, by
obejrzeć „Jesus Christ Superstar”. I koniecznie, ale to koniecznie wybierzcie
przedstawienie, w którym w rolę Marii Magdaleny wcielać się będzie Agnieszka
Przekupień. A przy tym pośpieszcie się, Łódź planuje tylko 45 przedstawień!
Murakami nazywany jest przez krytykow tworca popkulturowym. Nie przepadam za tym nurtem. Jednak zachecam do czytania powiesci japonskiego pisarza. Nie cierpie, gdy ktos krytykuje, nie przeczytawszy utworu. Niestety w naszym kraju to dosc typowe:(
OdpowiedzUsuń