Sztuka opowieści
Opowieść
towarzyszy nam od samego początku. Opowiadamy sobie historie naszych rodzin,
opowiadamy dzieciom bajki na dobranoc. Nasze życie jest opowieścią, którą
powoli relacjonujemy światu i splatamy z tysiącami innych ludzkich historii. Z
naszej potrzeby opowieści, bo nie mam wątpliwości, że istnieje w nas głód
opowieści, zrodziły się szeptane historie, baśnie, książki. Z tej potrzeby
wyrósł także „Zaklinacz słów”.
„Zaklinacz słów” to historia Niny, Polki,
która wyrusza do Londynu, by tam studiować i zgłębiać tajemnice arabskich
baśni, które pasjonowały ją od dzieciństwa. Tam też spotyka Gabriela,
tajemniczego mężczyznę, wraz z którym zaczyna zwiedzać miasto pod kątem
zbierania ludzkich historii. W ten sposób poznaje opowieści o sklepie
warzywnym, którego właściciel umie wczytywać się w ludzką duszę, dlatego
niektórym klientom w dłoniach owoce bujnie rozkwitają, innym marnieją lub wręcz
gniją; o rozpadającej się filiżance, która pragnęła należeć tylko do jednej
osoby, oraz o naczyniu należącym do pewnej egzotycznej tancerki.
Książka polskiej autorki, ukrytej
pod egzotycznym pseudonimem, jest bardzo sensualna. Cała pachnie, wypełniona
jest kolorami, smakami i zapachami orientalnego świata. Magicznego,
surrealistycznego, mieszczącego się gdzieś na styku rzeczywistości z myśleniem
magicznym. Ten jakże barwny pejzaż skontrastowany zostaje z szarym angielskim
miastem, w którym koegzystują ze sobą różne nacje i światopoglądy.
Kolejnym plusem książki, snutej
zręcznie niczym arabska baśń, jest język. Nie tylko plastyczny, ale także
piękny, urzekający. Potrafiący oddać obrazy, kolory, smaki, zapachy. A do tego
niezwykła narracja – Nina snuje swą opowieść, cały czas zwracając się do
tytułowego Zaklinacza Słów. Dotąd spotkałam tylko jedną historię pisaną w
narracji drugoosobowej (któreś z opowiadań Kuczoka).
Sięgnijcie po „Zaklinacza słów”.
Może nie będzie to lektura łatwa (książka niemal całkowicie pozbawiona jest
dialogów), ale na pewno warta każdej poświęconej jej minuty. Przekonacie się,
że nawet we współczesnym świecie jest miejsce dla Seherezady.
Mam wrażenie, że coraz więcej polskich autorów sięga po zagraniczne pseudonimy. Tomas Arnold, Tania Valko, Lena Oscarsson, itd. Co do Shirin Kader, przeczytałam, że jest urodzona w Lublinie, ale oko mi się "zasugerowało" i wyszło mi w Libanie.
OdpowiedzUsuńA może to nasza wina, czytelników? Pracując w bibliotece, nauczyłam się, że wiele osób nie chce sięgać po polskich autorów, bo z automatu uważają ich za gorszych. Tanyi Valko łatwiej pewnie było sprzedać sagę arabską pod pseudonimem, niestety.
UsuńBardzo dziękuję za ciepłe słowa pod adresem książki! Cieszę się, że zostawiła po sobie pozytywne wrażenia. :) A pseudonim ma swoją historię :) Pozdrawiam serdecznie. Shirin Kader
OdpowiedzUsuń