Bez rewelacji
Olga
Rudnicka znana jest jako autorka lekkich powieści z wątkiem kryminalnym. Mimo
młodego wieku ma na swoim koncie kilkanaście powieści - „Zacisze 13”, „Cichy
wielbiciel”, „Diabli nadali”, „Fartowny pech”, „Granat poproszę”. „Martwe
jezioro” to jej debiut literacki.
Beata wynajmuje prywatnego
detektywa, gdyż podejrzewa, że jej rodzice niekoniecznie są jej rodzicami. W
wieku osiemnastu lat wystawili jej walizki za drzwi i kazali radzić sobie
samej. Gdy po latach milczenia z obu stron dziewczyna dostaje zaproszenie na
ślub siostry, wietrzy podstęp.
Wiem, że Olga Rudnicka ma swoich
zagorzałych fanów. „Martwe jezioro” to druga książka autorki, którą mam okazję czytać i podobnie jak poprzednia,
nie zrobiła na mnie wrażenia. Nazwanie książek pani Rudnickiej kryminałami, to
grube niedopowiedzenie. „Martwe jezioro” to powieść obyczajowa z wątkiem… hmmm,
sama nie wiem do końca jak to określić, ale bardziej sensacyjnym, niż
kryminalnym. Czyta się ją przyjemnie, ale nie można nie zwrócić uwagi, że
wydarzenia są mało autentyczne, postaci płaskie i papierowe, a dialogi tchną
sztucznością. Główna bohaterka i otaczający ją ludzie są dobrzy, sympatyczni,
prawi. A cała reszta jest „be”. Żadnych, absolutnie żadnych odcieni szarości.
Bogaci oczywiście piją na umór, ćpają i robią przekręty finansowe. A biedni
zawsze mają dobre serca, są otwarci, pomocni i każdego przyjmą w poczet własnej
rodziny. Już nie mówiąc o tym, że w świecie Olgi Rudnickiej strażacy mogą
zakładać firmy komputerowe, a na główną bohaterkę lecą wszyscy napotkani
faceci. I mój ulubiony motyw. Ponieważ rodzice okazywali jej oziębłość, Beata
wysnuła z tego wniosek, że albo matka miała romans, albo jest adoptowana. Nie
ma ku temu żadnych innych przesłanek. Żadnych. A jednak z tym dowodem, za
przeproszeniem, z dupy, idzie do detektywa.
Przyznam, że nie rozumiem fenomenu
pisarstwa Olgi Rudnickiej. Nie wiem, skąd taki szał na te książki. Nie mają
porywającej fabuły, nie są też dobrze napisane, tego sławetnego humoru też w
nich jak na lekarstwo. Ot, zagadka.
Ooo, co prawda ja czytałam "Były sobie świnki trzy", które uważam za naprawdę przyjemną lekturą. Bardziej komedia kryminalna, niby w stylu Chmielewskiej, ale nie naśladująca Chmielewskiej. W każdym razie, ja jeszcze pewnie po Jej książki sięgnę, może bez zachwytów, ale żeby się przyjemnie odmóżdżyć.
OdpowiedzUsuń