Typowa wstydliwa przyjemność


Moja znajomość z Harrym Dresdenem trwa już blisko dekadę (jeśli nie dłużej). Przez ten czas zdążyła nieco ewoluować i mocno przypomina tę, jaka łączy mnie obecnie także z inną serią fantasy – książkami o Kate Daniels. Blisko dziesięć lat temu humorystyczne opowieści ze świata Dresdena bardzo mnie fascynowały. Uwielbiałam serial na ich podstawie, uwielbiałam książki. Nie miałam ochoty dostrzegać ich wad. Dziś podchodzę do Harry’ego Dresdena tak, jak podchodzimy do ludzi, których znamy od lat – wiemy, czego się po nich spodziewać, wiemy, że bywają nudni i mają swoje przywary i wady, ale i tak ich akceptujemy i kochamy.
Cykl „Akta Dresdena” to mariaż fantasy z innymi gatunkami – w początkowych tomach z powieścią detektywistyczną, potem z kryminałem, czasem romansem, a wszystko to podlane było typowym dla Butchera humorem, trochę wymuszonym, ale w sumie pozwalającym na przedstawienie wszystkich historii w dość lekki sposób. Do tego dochodziła masa odwołań do innych dzieł kultury popularnej. Dołóżmy do tego jeszcze gadulstwo autora (początkowe powieści cyklu mają około 300 stron, od połowy jest ich zawsze 500–600, choć fabuły nadal pozostaje na 300).
Zapytany przez jednego ze swoich czytelników, Jim Butcher ujawnił, że planuje napisać dwadzieścia książek o Harrym Dresdenie. Jak każdy wielki cykl, tak i ten przez lata się rozrastał. Przybywało nowych osób i wątków, a postaciom kolejnych mocy, doświadczenia życiowego i problemów, bo przecież w każdej książce coś musi się dziać, więc bohaterowie cykli powieściowych mają to do siebie, że ich biografiami można by obdzielić dziesięć innych istnień. Z drugiej strony na przestrzeni tak wielkiego przedsięwzięcia pewne informacje są powtarzane z tomu na tom, na wypadek, gdyby jakiś nieświadomy pasażer wsiadł do pociągu na etapie dwunastej książki (a w przypadku „Akt Dresdena” niektóre informacje pojawiają się kilkakrotnie w obrębie jednego tomu, to jeden z największych mankamentów tej serii, Jim Butcher zdaje się uważać, że czytelnik ma problemy z pamięcią).
Harry Dreden dorobił się choćby brata, o którym nie miał pojęcia (przecież przyrodni bracia, o których nic nie wiedzieliśmy przez trzydzieści lat naszego życia to standard, prawda?) Tym razem z kolei na pierwszych stronach nowej książki dowiaduje się, że ma ośmioletnie dziecko. Na dodatek dziecko to zostaje porwane, a Harry musi wyruszyć mu na ratunek.
Bardzo lubię w cyklu o Dresdenie to, że bohater się starzeje. Taka na przykład Kate Daniels na przestrzeni ośmiu książek postarzała się o dwa-trzy lata. I po ośmiu tomach (mniej więcej dekada) nadal ma dwadzieścia osiem lat. A Harry nie. Harry starzeje się wraz ze mną. I to jest miłe. Mimo że wiem, iż jest niezniszczalny i nie może umrzeć, odnosi obrażenia – ma choćby częściowo niesprawną lewą rękę na skutek jednego z pojedynków. Jasne, nie jest to poziom obrażeń jakich doznają bohaterowie „Gry o tron”, ale to miłe, kiedy bohaterowie nie są Supermenami i wszelkie trudności nie spływają po nich jak po kaczce.
Choć w tomie dwunastym dostajemy dokładnie to samo, czego się spodziewaliśmy po Butcherze, to jest on też zaskakująco odmienny. Daje nam to, co sugeruje tytuł – zmiany. Harry Dresden traci na przestrzeni książki niemal wszystko, co go definiowało. Niekiedy w sposób naprawdę łapiący za serce. No dobrze, rzadko, ale czasem się zdarza. Do tego dochodzi także zaskakujące zakończenie. Wygląda, że status quo bardzo się zmieni i to sprawia, że jestem bardzo ciekawa kolejnej książki.
„Akta Harry’ego Dresdena” to nie jest wybitna literatura. To typowy średniak, do poczytania po dniu pracy. Główny bohater jest (w miarę) sympatyczny, akcja (w miarę) wartka, a intryga nieskomplikowana. Czasami nie potrzeba więcej, by dobrze się bawić.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej