Filmowy Kalendarz Adwentowy. Okienko drugie: Święta, księżniczki i nieistniejące królestwa

 

1.     


„Zamiana z księżniczką 2”

„Zamiana z księżniczką 2” to premiera świąteczna, na którą w tym roku czekałam najbardziej. Vanessa Hudgens stała się etatową gwiazdą świątecznych produkcji Netfliksa (2018 – „Zamiana z księżniczką”, 2019 – „Świąteczny rycerz”). Lubię tę aktorkę, więc cieszył mnie jej powrót w świątecznym repertuarze trzeci rok z rzędu. Pierwsza „Zamiana z księżniczką” całkiem mi się podobała, więc oczekiwałam kontynuacji z zaciekawieniem.

            Minęły dwa lata od zmiany księżniczki Margaret z cukierniczką ze Stanów, w wyniku której ta druga została żoną księcia, a ta pierwsza zyskała wolność. Nieoczekiwanie wuj Margaret zmarł, jej kuzyn abdykował i nasza bohaterka została najbliższą możliwą pretendentką do tronu. Na wieść o tym jej chłopak nie wytrzymał presji (wszak na bycie królem się nie pisał) i z nią zerwał. Margaret wraca do swojego kraju, by podjąć obowiązki po zmarłym monarsze, a księżna Stacy i Edward jadą na jej koronację. Nieoczekiwanie pojawia się ta trzecia, podobna do nich jak dwie krople wody (teraz to już właściwie trzy krople, ale kto by tam liczył te cudowne rozmnożenia).

            „Zamiana z księżniczką” nie była filmem dobrym, ale nie była również filmem złym. Zapamiętałam go raczej pozytywnie. Natomiast to „dziełko”… o matko z córką, niczyjej matki i córki nie obrażając. Plus jest taki, że po latach wątpliwości odkryłam, że hej, Vanessa Hudgens jest naprawdę dobrą aktorką. Gra w tym filmie trzy role, (z których nie bardzo idzie wycisnąć cokolwiek, bądźmy szczerzy) a jakimś cudem udaje jej się tym trzem dziewczynom nadać indywidualne cechy. I widać, że grając czarny charakter przerysowany do granic możliwości, szalenie dobrze się bawi. Czy my razem z nią, to już inna para kaloszy.

            Oczywiście scenariusz jest pełen luk fabularnych i absurdów (mój ulubiony to chyba pomysł z przesunięciem koronacji… bo przecież to takie nic nieznaczące wydarzenie jest; ale jest też księżniczka, która podróżuje bez żadnej obstawy, nie bez znaczenia jest też fakt, że ta rodzina ma jakieś niesamowite geny – wszystkie dalsze i bliższe kuzynki są tak identyczne, że mogą robić podmianki i nikt nie zauważa!). Nastrój świąteczny wylewa się z każdego kadru. Postaci są płaskie.

Czego nie ma? Nie ma tradycyjnej sceny z reklamowaniem innych świątecznych produkcji Netfliksa. Co jest? Zaczyna nam się powoli klarować całe uniwersum księżniczek Netfliksa (a do tego nieistniejących europejskich państw, jest Aldovia, Belgravia, a teraz jeszcze Montenaro). Poza tym, gdybyście tęsknili za Amber ze „Świątecznego księcia” (przecież Netflix serwował nam jej przygody przez ostatnie trzy lata), to będzie tu miała swój mały występ, a jakże!

            Podsumowując, obejrzeć można, ale…. nie urywa.

 

2.   


   „Bajkowe Boże Narodzenie”

Jest sobie znawczyni antyków, która po śmierci siostry i jej męża przejęła obowiązek opieki nam jej dziećmi. Na parę dni przed świętami kobieta traci pracę, a o dzieciach przypomina sobie ich dziadek, który niechcący jest jakimś europejskim księciem (przezornie nazwa kraju nigdy nie pada, by nikt nie musiał się skompromitować). Oczywiście arystokrata ma drugiego syna, a nasza bohaterka nie ma chłopaka, sami rozumiecie (bo kto by poleciał na taką ślicznotkę jak Katie McGrath? To oczywiste, że nie ma chętnych. Film jest z 2011 roku, więc McGrath jest jeszcze w trakcie kręcenia „Przygód Merlina”, a partnerujący jej Sam Heughan ma jeszcze przed sobą rolę w „Outlanderze”, która jakoś tam zdefiniuje jego karierę, a z całą pewnością rozpoznawalność).

Jest parę uwag o tym, że Amerykanie są wyluzowani, a arystokraci sztywni. Kilka żenujących dialogów o tym, że rodzice patrzą z góry. Znalazło się miejsce dla beznadziejnej sceny tanecznej i koszmarnej sukienki balowej (dlaczego te sukienki z filmów muszą być zawsze wcieleniem najgorszego koszmaru, a wszyscy udają, że są piękne?). Najbardziej absurdalna scena? Kiedy bohaterowie prosto ze ślubu jadą na koronację. Własną koronację. Bo przecież każdy książę z automatu zostaje królem. To nic, że jego ojciec żyje i stoi obok, kto by się tym przejmował? A poza tym do koronacji nie potrzeba się przygotować. Żadne tam próby ani nic. Można z biegu. W sumie to… największą sympatię w tym filmie wzbudzają pałacowi służący. To chyba nie było zamierzone.

 

3.    


  „Królewskie święta”

Weteranka telewizyjnych filmów świątecznych, Lacey Chabert, powraca. Tym razem w filmie, w którym wciela się w córkę krawca niechcący zakochaną się w księciu. Tenże książę się jej nie przyznał do swojego arystokratycznego pochodzenia (szczerość w związku, taki nieistotny szczegół), a teraz zaproponował, by jechała z nim na święta do jego kraju. Mama księcia (w tej roli doktor Queen), sztywna europejska arystokratka (serio, zdaniem Amerykanów Europejczycy chyba nie wiedzą, co to żart, a przynajmniej ci, którzy należą do arystokracji), oczywiście nie zapałała natychmiastową miłością do ewentualnej przyszłej synowej. Jest rzecz jasna ta druga, odpowiedniejsza, która robi zakusy na księcia. Jest obowiązkowa scena z przejażdżką konno. A i scena z sierotkami. W filmach o księżniczkach zawsze dla równowagi muszą być sierotki. Nie było najgorzej. Nie nudziło się w trakcie oglądania (przynajmniej nie aż tak bardzo), a to już coś.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej