"Szósty zmysł" po polsku

 


Zewsząd płynęły w moim kierunku słowa uznania dla pisarstwa Martyny Raduchowskiej. Jak dotąd nie miałam jednak okazji sięgnąć po żaden z jej cykli. Sama autorka wydaje się być postacią bardzo ciekawą – psycholożka, kryminolożka profilerka, autorka scenariuszy dla CD Project Red. Już z racji posiadanej wiedzy miałaby czytelnikom wiele do zaoferowania, podobnie jak Tess Gerritsen, która z zawodu była patologiem czy posiadający wykształcenie prawnicze John Grisham. Czy polska autorka skorzystała ze swojej wiedzy podczas pisania książek, czy sprawiła, że stały się przez to ciekawsze i bardziej wyjątkowe?

Cykl o Idzie Brzezińskiej, szamance od umarlaków, liczy sobie w tej chwili trzy tomy – „Szamankę od umarlaków”, „Demona luster” oraz „Fałszywego pieśniarza”. W chwili, gdy poznajemy naszą bohaterkę, ma ona dwadzieścia lat i niezbyt dobrze dogaduje się z bliskimi. Jest zakałą rodziny, niemagicznym dzieckiem w znamienitym czarodziejskim rodzie. Dziewczyna nic sobie jednak z tego nie robi. Decyduje się odciąć od korzeni i zamiast próbować oczyścić swój honor małżeństwem z czarodziejem, postanawia studiować psychologię. Jej plan pokrzyżuje pewien drobny problem – Ida widzi zmarłych. Z tego powodu trafi pod opiekę ekscentrycznej ciotki, która będzie próbowała nauczyć ją, co to znaczy być szamanką od umarlaków. Kolejne dwa tomy bezpośrednio kontynuują wątki rozpoczęte w pierwszym. Mamy więc do czynienia z jedną długą historią, tyle że podzieloną na trzy książki.


Niewątpliwym plusem serii są wyraziści bohaterowie. I to zarówno pierwszoplanowi, jak i ci mniej istotni. Ida stanowi miłą odmianę po zalewie wszelkiej maści Mary Sue. Zachowuje się głupkowato, bywa tchórzliwa, zupełnie szczerze mówi o tym, że bohaterstwo i nadstawianie karku za innych jej nie interesują. Postaci w książce Raduchowskiej są ludzkie – bywają świniami, oportunistami, kłamcami, karierowiczami.

Seria ma też inne plusy. Choćby upersonifikowanie postaci Pecha, który w drugim tomie otrzyma znacznie większą rolę. To zabieg podobny do tego, jaki stosuje w swoich książkach J.K. Rowling. W pierwszym tomie otrzymujemy okruch informacji, który w kolejnych okaże się mieć niebagatelne znaczenie dla dalszego rozwoju zdarzeń.

Warto też wspomnieć, że akcja dzieje się w Polsce, we Wrocławiu. Lubię czytać, że Polacy nie gęsi i swoje magiczne miasta mają (no, czy jakoś tak). Szkoda tylko, że miasto jest w powieści właściwie niezarysowane, tak bezbarwne i słabo opisane, że akcja mogłaby się dziać wszędzie i nigdzie.

I na tym koniec plusów. Przejdźmy do minusów. Jak na tak chwaloną powieść, jest na co narzekać. Po pierwsze, o ile początkowy tom jest całkiem ciekawy, o tyle kolejne wydają się już dość przegadane, mało się w nich dzieje, zatem człowiek niemal do ostatnich stron zastanawia się, kiedy od fabuły wreszcie przejdziemy do akcji. Bohaterom niby coś się przytrafiało, niby była jakaś tajemnica, ale niestety nie jest to jedna z tych serii, od których nie można się oderwać.


Po drugie, wyczuwa się pewne braki warsztatowe. Wszyscy bohaterowie, nieważne kim są, mówią tak samo. Nie ma żadnego zróżnicowania językowego. I starsza pani będąca medium i świeżo upieczona studentka, i policjant, który widział już wszystko, powiedzą „na ten przykład” (co to zresztą za zwrot, okropny!). No nie, ludzie z różnych warstw społecznych nie mówią w ten sam sposób, nawet nie przeklinają w ten sam sposób. A u pani Raduchowskiej żadnego zróżnicowania nie uświadczymy. Będzie za to masa takich stwierdzeń, jak „rozpirzyć”, „rozburzona pościel”, które według mnie powinny były wylecieć na etapie korekty.

Po trzecie, według założeń autorki miała to być seria zabawna i lekka. I rzeczywiście, czasami taka jest. Ale innym razem Raduchowska sili się na „dośmiesznianie” i wypada to raczej kiepsko. Sztucznie i strasznie blado.

Seria o szamance od umarlaków nie jest zła. Nastawiałam się jednak na powieści znacznie lepsze, słyszałam w końcu tyle zachwytów. Tymczasem otrzymałam książkę nieco bardziej udaną niż przygody innej rodzimej wiedźmy – Dory Wilk, czy też Kate Daniels od Ilony Andrews, a może nieco gorszą niż perypetie Vicky Nelson od Tanyi Huff. Typowe średniej klasy czytadełko. I to nawet nie pierwszorzędne wśród drugorzędnych.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej