Podróże w czasie małe i duże
Doskonale pamiętam moje pierwsze spotkanie z twórczością Marty Kisiel. Było to dekadę temu, gdy ukazała się debiutancka powieść autorki pt. „Dożywocie”. I choć przez ten czas mój entuzjazm wobec jej pierwszej książki znacznie osłabł, sięgnęłam także po następną – „Nomen omen”. Nie zachwyciła mnie już tak bardzo, jak poprzedniczka, ale dobrze się przy niej bawiłam. Z czasem Kisiel publikowała coraz więcej, ale ja wypadłam z obiegu. Z tym większym zaciekawieniem sięgnęłam po „Toń”, gdy tylko nadarzyła się okazja.
„Toń” to historia dwóch sióstr – statecznej Eleonory i postrzelonej Dżusi oraz ich ciotki, Klary Stern, która wychowywała dziewczyny i wywarła niebagatelny wpływ na ich życie. O ile młodszej udało się wyrwać spod ciotecznej kurateli, o tyle starsza wciąż mieszka z ciotką i przestrzega jej dziwacznych zasad, jak choćby tego, by nie wpuszczać nikogo do domu. Ciotka postanawia jednak wypłynąć w wakacyjny rejs, a obie siostry zostają zmuszone do zaopiekowania się kotem. Z powodu niefrasobliwości Dżusi do domu wchodzi pewien mężczyzna i coś z niego zabiera. To sprawia, że na jaw wyjdzie niejedna skrzętnie skrywana rodzinna tajemnica.
„Toń” to powieść niezła, choć nie rewelacyjna. Podobnie jak w przypadku „Nomen omen” na pierwszy plan wychodzi tutaj zainteresowanie autorki przeszłością stolicy Dolnego Śląska. Czytając, wyczuwa się, że Marta Kisiel kocha to miasto – jego historię i topografię. Nieco z tej miłości próbuje nam przekazać, ale dla kogoś, kto nie zna Wrocławia tak dobrze i odwiedził go może raz na szkolnej wycieczce, opis pogromu mieszkańców jest chaotyczny i mało zrozumiały. Nie twierdzę, że autorka powinna zrobić z „Toń” powieść historyczną, ale skoro tłem swojej książki czyni poszukiwanie zaginionych w odmętach dzieł sztuki i innych dóbr kultury, dawny Wrocław mógłby być ukazany nieco dokładniej.
Również warstwa fantastyczna wydaje mi się mało przekonująca. Autorka miała całkiem ciekawy pomysł na ukazanie podróży w czasie, ale nie zrealizowała go w zajmujący ani przemyślany sposób. Reguły podróżowania są chaotyczne, nieskładne, tworzone pod dziejącą się właśnie fabułę, więc jeśli potrzebny jest diabeł z pudełka, to dostajemy diabła z pudełka, nawet jeśli logicznie nie ma to sensu.
Kisiel korzysta w „Toń” ze stworzonych do „Nomen omen” postaci, co oznacza, że jej powieści dzieją się w jednym uniwersum. To ciekawy zabieg. Miło było spotkać Matyldę i jej siostry i dowiedzieć się o nich nowych rzeczy (zwłaszcza sprzed czasów, kiedy poznały Salkę).
Autorka zachowała też swój charakterystyczny, dowcipny styl. Gdy dziesięć lat temu czytałam „Dożywocie”, bawił mnie. Dziś wydaje mi się nieco sztuczny, chwilami wymuszony, przez co zupełnie nieśmieszny. Poza tym mam wrażenie, że „śmieszkowanie” zupełnie nie pasuje do tonu tej historii, dla której jednym z głównych, mocno eksponowanych, wątków jest przekazywanie i przeżywanie traumy, a innym, nie mniej istotnym, grabież dóbr kultury i szabrownictwo.
Rzadko to piszę, bo uważam, że współczesne powieści cechuje raczej nadmiar treści niż jej brak, ale tutaj zdecydowanie przydałoby się wyrzucić kilka bez sensu śmieszkujących dialogów, a wrzucić więcej mięsa w postaci rozbudowanych i pogłębionych opisów. Zwłaszcza, że mocnych tematów mamy tu bardzo wiele – grabież dóbr kultury i kwestia ich własności, rodzinna trauma, porzucenie, wątek tego, jak kształtuje nas rodzina, z której się wywodzimy. „Toń” to nie jest książka wybitna. Nie jestem nawet przekonana, że jest to pierwszorzędna literatura drugorzędna, gdyż zdecydowanie brakuje mi w niej czegoś, bym mogła powiedzieć, że to przedstawicielka dobrej literatury popularnej (może właśnie tego pogłębienia wątków, a nie ślizgania się jedynie po powierzchni?). Ale zdecydowanie ma bardzo dobrze wykreowanych bohaterów i ciekawą fabułę. Z całą pewnością znajdzie niejednego miłośnika.
Komentarze
Prześlij komentarz