Wszyscy płaczemy, czyli moje 20 lat z Harrym Potterem

 


Pierwszego stycznia HBO zafundowało nam widowisko z okazji dwudziestej rocznicy pierwszego filmu o Harrym Potterze. Był to program miły, naszpikowany ciekawostkami, chwilami wzruszający, chwilami zabawny. Pod koniec, tak jak aktorom, zaszkliły mi się oczy, ponieważ podobnie jak dla nich, „Harry Potter” był ważną częścią mojego życia. Czy raczej powinnam powiedzieć „jest”, a nie „był”, bo ta przygoda trwa nadal. I o tym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć, do tego skłonił mnie „Powrót do Hogwartu”, do przemyślenia, czym świat Harry’ego Pottera jest po dwudziestu latach dla mnie.

            Moja przygoda z „Harrym Potterem” zaczęła się w grudniu 2000 roku. Wtedy zaczynają się pojawiać w Polsce pierwsze artykuły o fenomenie młodego czarodzieja. Przez Polskę nie przetacza się jednak jeszcze ta fala uwielbienia. Wciąż niewiele osób wie, kim jest Harry Potter. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Marzę o nowym zegarku. Wiem, że na więcej niż jeden prezent nie za bardzo mogę liczyć, więc przyjmuję z zaniepokojeniem fakt, że mama mówi, iż są podobno jakieś nowe, bardzo fajne książki o czarodzieju, którymi zaczytują się dzieci na całym świecie. Pyta, czy nie chciałabym dostać tych powieści na Gwiazdkę. Czytam od niedawna. Owszem, lubię książki, ale jestem na etapie fascynacji Małgorzatą Musierowicz i Lucy Maud Montgomery. Trochę ponad rok dzieli mnie od pierwszej lektury „Władcy Pierścieni”, o Sapkowskim usłyszę, gdy w naszym domu zacznie się mówić o ekranizacji (moja mama, która nie lubi i nie czyta fantastyki uważa, że list Yenn do Geralta to najpiękniejsze wyznanie miłosne jakie w życiu słyszała). Nie czytam fantastyki, nie lubię fantastyki. Niekoniecznie chcę dostać książki na Święta. Bąkam nieśmiało, choć boję się zrobić przykrość mamie, że wolałabym dostać nowy zegarek. Pamiętam, jakby to było wczoraj, a nie dwadzieścia lat temu. Siedzimy wtedy w kuchni.

            Dostaję i zegarek, i dwa pierwsze tomy, bo tylko tyle jest wtedy dostępnych w Polsce. Czytam całą Wigilię, do drugiej w nocy. Do Sylwestra mam już przeczytane obie książki. Jestem zafascynowana, zakochana. W mojej klasie nikt jeszcze w ogóle nie słyszał o Harrym Potterze. Trzecia książka wychodzi jeszcze w tym samym roku, mam szczęście, dostaję ją w ferie, od siostry z Poznania. Znów wpadam w nałóg czytania. Wtedy jeszcze tego nie wiem, ale „Harry Potter i więzień Azkabanu” okaże się moim ulubionym tomem całej serii. Kiedy idę do gimnazjum, mam dwa zeszyty z Harrym Potterem i czuję się absolutnie szczęśliwa. To nie był jeszcze w Polsce czas gadżetów, nie można sobie było tak po prostu kupić popa czy maskotki albo zestawu Lego ze swoimi ulubionymi bohaterami (co nadrabiam teraz jako osoba dorosła, kto uważa to za infantylne, niech mnie całuje w odbiornik, pracuję, zarabiam na siebie, płacę podatki i rachunki, więc to, co mi zostaje, mogę wydawać, jak tylko chcę). W grudniu w pierwszej klasie gimnazjum dostaję pamiętnik z Harrym oraz moją pierwszą w życiu grę komputerową (na którą moja siostra musiała wtedy wydać kosmiczne pieniądze, gdy tak teraz o tym myślę…). Gram przez całe Święta, jestem absolutnie przeszczęśliwa i uważam, że grafika wygląda świetnie, tak realistycznie (wyobrażacie sobie to teraz? Śmiechu warte). Jestem zafascynowana.

            Nigdy nie uczestniczę w premierze o północy. Zawsze oglądam je w telewizji i zazdroszczę innym dzieciom. Staram się książki mieć jak najszybciej. Czwartą, piątą i szóstą książkę kupuję sobie już sama. Kiedy wychodzi ostatnia, siódma część, jestem na pierwszym roku studiów. Mam za sobą bardzo ciężką pierwszą sesję. Pieniądze na ostatnią książkę dostaję od cioci, z którą wtedy mieszkam. Czuję się, jakby mi podarowała gwiazdkę z nieba i jestem jej bardzo wdzięczna. Czekam całą sesję, by móc ją wreszcie przeczytać. Te jedną czytam tylko raz w życiu, nigdy nie powtarzam. Cały komplet mam właściwie do dziś. Poza pierwszymi dwoma wszystkie pozostałe to pierwsze wydania. Po przeczytaniu ostatniej części przez chwilę myślę, że J.K. Rowling nigdy już nic nie na pisze. Przecież nie musi, ma tyle pieniędzy. Na szczęście się mylę. Rowling lubi wymyślać, pisze kolejne historie, a ja jako dorosła zakochuję się postaci Robin Elacott z serii o Cormoranie Strike’u. Potem przychodzi „Przeklęte dziecko”. Czytam z wypiekami na twarzy, jestem mocno zdziwiona. Dziś trochę udaję, że to się nie wydarzyło.

            Na pierwsze film idę do kina w ferie. Specjalnie jedziemy z koleżanką do Poznania. Przeżywam niesamowite emocje. Choć wtedy bardzo mi się podoba i okropnie mi się nie podoba, bo uważam, że jest mało książkowy (Harry nie ma zielonych oczu, cóż za zbrodnia!). Mama kupuje mi wtedy gazetkę z plakatami z filmu (gazety są wtedy pełne wszelkich reklamówek). Przez pewien czas w moim pokoju właściwie nie widać tapety.

Na drugi film idę do kina również w ferie, w następnym roku, z siostrą. Przypuszczam, że moja dorosła już wtedy siostra nudzi się niemiłosiernie, ale czego się nie robi dla rodziny, prawda? Cały seans się denerwuję. Panicznie boję się sceny, w której pokażą bazyliszka, choć nikomu o tym nie mówię. Na długo jest to koniec mojej przygody z „Harrym Potterem” w kinie. Na kolejne części nie udaje mi się już dotrzeć do kina. W tym na trzecią, która podobnie jak książka, jest moją ulubioną. Idę dopiero na ostatnią. Z przyjaciółką ze studiów. Piszę potem obszerny wpis na bloga o mojej dziesięcioletniej relacji z Harrym. Ten wpis jest zresztą do dziś dostępny. Jestem wzruszona, żegnając się z bohaterami, których pokochałam. Mam poczucie, że coś w moim życiu właśnie się skończyło. I jest to prawda.

            Dziś cała półka w mojej bibliotece poświęcona jest twórczości Rowlig. Mam prawie wszystkie jej książki. Mam też sporo gadżetów związanych ze światem czarodziejów. Zrobiłam sobie test na przynależność do domów (swego czasu wszystkim nam wydawało  się, że jesteśmy w Gryffindorze, prawda?). Okazało się, że jestem Puchonką. Najpierw było mi przykro, że należę do przegrywów, ale potem pomyślałam, że szacunek dla ciężkiej pracy, lojalność i poczucie sprawiedliwości to nie takie złe cechy. Dziś jestem dumna z bycia Puchonką.

Mam tę możliwość, że mogę obserwować miłość do „Harry’ego Pottera” u kolejnego pokolenia. Nie tak gwałtowną jak u nas, ale niekiedy równie mocną. Bawi mnie, że wydaje im się, że przed nimi nikt tej książki nie znał, nikt nie kochał, nikt nie czytał. Nigdy nie zapomnę momentu, gdy dzieci zobaczyły mnie w bluzie z emblematem Huffelpuffu i zapytały, czy jestem fanką „Harry’ego Pottera”. Bo to przecież to takie dziwne, żeby stary babsztyl lubił dokładnie to samo, co oni, prawda? Niemożliwe! To takie nie do pomyślenia, że „Harry” istniał wcześniej, był idolem dla wcześniejszego pokolenia.  Powiedziałam, że lubię Harry’ego znacznie dłużej niż oni żyją. Powiem Wam, że zyskałam szacunek, teraz jestem kimś.

„Harry Potter” jest fenomenem. I kocha go masa ludzi, taka jest prawda. Pomagał nie myśleć w trudnych chwilach, podnosił na duchu, przekonywał, że będzie lepiej, że można liczyć na przyjaciół, że dziwni też wygryuwają. Nie dziwi mnie, że masa ludzi płacze, słuchając jak Emma Watson i Rupert Grint wspominają, jak trudno im się było pocałować, jak Helena Bohnam Carter znów śmieje się głosem Belatrix, a Chris Columbus opowiada o tym ja świeczki w Wielkiej Sali spadały na głowy aktorów, bo przepalały się nitki, na których wisiały.

I jeśli coś mnie w tym wszystkim smuci, to nieobecność autorki. Bo czy tego chcemy, czy nie nie byłoby Harry’ego Pottera bez J.K. Rowling. I jeśli taki program, wychwalający jej dziedzictwo, powstał bez niej, to nie powinien był powstać w ogóle. Bo coś złego dzieje się z tym światem, jeśli odbieramy autorowi jego dzieło. Owszem dzieło istnieje bez autora. Choćby przez różne interpelacje, o których nie pomyślał, pisząc. Ale nigdy, przenigdy nie powinno być zawłaszczane, odbierane autorowi. Bo on jest początkiem, bez którego niczego by nie było. Niezależnie od tego, co myśli, co mówi. Do nas należy wybrać. Jeśli nie zgadzamy się jego poglądami, możemy nie czytać jego książek, opuścić jego świat. Ale nie możemy mu go odbierać. Bo czy tego chcemy czy nie, on jest jego. Dopiero w drugiej kolejności nasz. Więc nie możemy go z niego wyprosić, byśmy sami mogli w nim pozostać, bo tak nam wygodnie. A tak było w tym przypadku. I tak, sama też tu nie jestem bez winy. Przyznaję, myślałam o tym, by programu HBO nie oglądać, ale nie wystarczyło mi silnej woli, z czym prawdę powiedziawszy nie czuję się komfortowo. W każdym razie mogę chociaż napisać, że nie zgadzam się z odbieraniem autorowi świata, który stworzył. Nie uważam, żeby to było w porządku.

Kocham świat Harry’ego Pottera od dwudziestu jeden lat czyli 2/3 całego życia. Wielokrotnie mi pomógł, wielokrotnie był dla mnie inspiracją. Wątpię, bym kiedykolwiek wydoroślała na tyle, by nie pokazywać się z dumą w swetrze w barwach Huffelpuffu. Miło było znów wrócić do Hogwartu. Na chwilę znów poczuć choć fragment tamtej magii. Nawet, jeśli to wszystko było obliczone na zręczne granie na nostalgii, z czego doskonale zdaję sobie sprawę.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej