Druga wojna o cukierki

 


Brandon Mull to znany i ceniony autor fantasy dla młodzieży. Zyskał popularność przede wszystkim dzięki cyklowi „Baśniobór” i jego kontynuacji w postaci „Smoczej straży”, ale napisał też inne cykle – między innymi „Pozaświatowców” oraz wznowioną w ostatnim czasie przez wydawnictwo Wilga „Wojnę cukierkową”.

„Awantura w salonie gier” to dalszy ciąg przygód znanej nam z poprzedniego tomu grupy przyjaciół – Nate’a, Summer, Gołębia i Trevora. Teraz dołączyła do nich jeszcze Lindy, adoptowana córka pana Stotta. Czytelnicy pierwszej części mogą ją pamiętać jako Belindę White, złą czarownicę, która wykorzystywała naszych bohaterów w swoich niecnych celach. Tym razem młodzi śmiałkowie ponownie decydują się pomóc czarodziejskiej społeczności, gdy dowiadują się, że w sąsiedniej miejscowości został otwarty salon gier. Czarodziejska policja ze znanym dzieciom detektywem Johnem Dartem na czele bierze sobie to miejsce na cel. Kiedy John nie wraca z misji, przyjaciele muszą na własną rękę dowiedzieć się, co dzieje się w salonie gier.

„Awantura w salonie gier” zdecydowanie trzyma poziom poprzedniej części. Akcja jest wartka, co nie pozwala młodym czytelnikom się nudzić. Autor ulokował ją w ciekawych miejscach w rejonie San Francisco. A rzeczy, które przydarzają się Nate’owi i spółce są naprawdę angażujące. Powieść dotyczy tematu bliskiego młodym ludziom – gier elektronicznych (choć czuć, że została wydana dziesięć lat temu, bo dziś w niektórych kwestiach związanych z elektroniczną rozrywką trąci już myszką). Nie czyni też ze swoich bohaterów osób niemądrych. Przeciwnie – dzieci planują, omawiają strategię, w odpowiedzialny sposób współpracują z dorosłymi. Oczywiście jest w tym pewna sztuczność (charakterystyczna dla gatunku i schematu „grupa dzieci ratuje świat, bo dorośli nie dali rady”), ale nie razi i można ją zaakceptować, zaledwie delikatnie się uśmiechając, a nie rwąc włosy z głowy i zastanawiając się, jak to jest w ogóle możliwe.

Szkoda, że nie dla wszystkich postaci znalazło się tyle samo miejsca. Już w pierwszym tomie wyczuwało się, że w istocie to Nate jest głównym bohaterem książki. Tutaj jest podobnie. Pozostali członkowie grupy grają zdecydowanie drugie skrzypce, a szkoda, bo są naprawdę interesującymi postaciami. Żałuję, że Mull nie przerzucił się na kolejną osobę. Byłoby ciekawiej.

Kuleją także dialogi. Już w pierwszej części w rozmowach między postaciami wyczuwało się sztuczność. Dialogi są drewniane, dzieci powtarzają po sobie kwestie, wyjaśniają sobie (a tak naprawdę czytelnikowi) rzeczy, które powinny im być doskonale wiadome.

Największą wadą „Awantury w salonie gier” jest jednak to, że tak naprawdę okazała się dokładną kopią pierwszej książki, tylko w innym ubranku. Znów pojawia się zły czarodziej, który chce zawładnąć światem i dzieci muszą go powstrzymać przy pomocy cukierków. Niby ciekawe, ale już raz to grali, więc trochę wiadomo, czego się spodziewać, a zatem robi się nudno.

Jeszcze słowo o okładce. Jest koszmarna. Koszmarna. Nie rozumiem, dlaczego grafik zrobił wszystkim dzieciom te same rysy twarzy. Przecież bohaterowie nie byli ze sobą spokrewnieni, dlaczego więc są identyczni? Zupełnie jak klony. Okropne, odrzucające i dość straszne wrażenie.

Mimo swoich wad „Awantura w salonie gier” jest przyzwoitą przygodową powieścią dla młodzieży. Dzieciom w wieku dwunastu-trzynastu lat powinna się spodobać. Uważam jednak, że mimo wszystko nie jest to najlepszy cykl Brandona Mulla, i doskonale rozumiem, dlaczego autor bardziej kojarzony jest z „Baśnioborem”.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej