Oskarzona: Joanna Chyłka
Joanna
Chyłka jest przebojową panią adwokat, którą poznajemy w momencie, gdy dotarła
niemal na szczyt. Nie przegrała dotąd żadnej sprawy, każdego prokuratora
pokonuje w przedbiegach. Chyłka jest też osobą, która za nic ma uczucia innych
ludzi. Powiedzieć o niej, że jest ekscentryczna, to mało. Prowadzi samochód jak
wariatka, klnie jak szewc i obcesowo odnosi się do absolutnie wszystkich,
zwłaszcza do świeżo przydzielonego jej aplikanta. Pani adwokat nie zadaje sobie
nawet trudu, by zapamiętać jego imię, woła więc na niego Zordon (młody mężczyzna
ma na imię Kordian). Serial rozpoczyna się w momencie, gdy prawniczka odbiera
telefon od swojej przyjaciółki z dawnych lat. Kobieta ma kłopot – zaginęło jej
dziecko, a ona i mąż są głównymi podejrzanymi. Policja, zamiast szukać
dziewczynki, właściwie od razu zakłada, że dziecko nie żyje, a rodzice są
winni.
Chyłka ma w dupie (a przynajmniej
takie stara się sprawiać wrażenie), czy rodzice dziewczynki są winni, czy też
nie. Zordon wręcz przeciwnie. Jest przekonany o niewinności klientów. Oboje
rozpoczynają śledztwo w celu ustalenia, co tak naprawdę zaszło tamtej feralnej
nocy. Na jaw zaczynają wychodzić kolejne fakty z życia obojga małżonków. Jak to
zawsze w takich sprawach bywa, nie wszystko jest tym, na co wygląda.
Przyznaję, podchodziłam do „Chyłki”,
niczym pies do jeża, jednocześnie będąc bardzo ciekawa nowej produkcji TVN-u.
Owszem, stacja zalicza mniejsze i większe wpadki (oglądam wybiórczo, więc nie
mam pełnego obrazu), ale przynajmniej stara się zaskakiwać widza i wypuszczać
nieszablonowe produkcje. Próbowali przecież choćby z „Belle Epoque”, który w
mojej ocenie wcale nie był tak zły, jak uważała większość widzów i osobiście
żałuję, że nie powstał drugi sezon. Należy wiec docenić TVN, że się chociaż
stara, czego o publicznych kanałach powiedzieć nie można.
Jeśli chodzi o postać Chyłki wydaje
mi się trochę przeszarżowana, ale być może taka właśnie była w książce. Poza
tym nie przepadam za Magdaleną Cielecką. Wiem, że aktor też człowiek, zarobić
na życie musi, ale swojego czasu było
jej w telewizji i filmie za dużo i od tamtej pory jakoś niespecjalnie lubię ją
na ekranie. Choć to niezaprzeczalnie bardzo dobra aktorka, która ma na swoim
koncie świetne role. Reszta bohaterów właściwie krąży wokół niej jak elektrony
wokół jądra i trudno powiedzieć, by aktorzy wcielający się w te postacie mieli
tu pole do popisu. Zordon Filipa Pławika jest właściwie mocno bezbarwny. Niby
pierwszy wpadł na pomysł, by nawiązać kontakt z przemytnikami, a jakiś taki był
bez ikry. Jakby każdy wegetarianin musiał być człowiekiem bez właściwości. Żal mi też potencjału Jacka Komana, który właściwie nie miał nic do
zagrania. W sumie podobał mi się też epizodyczny występ Remigiusza Mroza w
ekranizacji. Hmmm, trudno mu się dziwić. Niewielu by sobie odmówiło, gdyby im
to zaproponowano. Aaaa, na plus jeszcze Mirosław
Haniszewski za rolę Vito.
Należy jeszcze do tego dorzucić
piękne plenery. Wielkie jeziora, nad którymi snują się mgły, długie puste
drogi, rozległe lasy. Mariusz Wichłacz, który odpowiadał za zdjęcia, postarał
się i serial w obrazku jest chwilami naprawdę piękny. Oczywiście, jak zawsze jest to świat rodem z
TVN-u, świat sławnych i bogatych, ale chyba wszyscy się do tego
przyzwyczailiśmy. Jest to świat, gdzie można wyjechać z domu ze stówą w
kieszeni i bez czegokolwiek, jak choćby gacie na zmianę, a mimo to zamieszkać w
hotelu, a potem na dodatek biegać wokół jeziora i domu klientów w doskonale
dopasowanym stroju. Z drugiej strony, tak sobie myślę, że taki jest chyba
właśnie światek prawników. Tam, gdzie wielkie pieniądze, wielkie przekręty i
jeszcze wielkie świństwa. Tylko cóż nam, maluczkim, o tym wiedzieć?
Ogólnie, jestem bardzo pozytywnie
zaskoczona „Chyłką”. Fabuła w żadnym momencie nie przeskakuje rekina,
zatrudniono bardzo dobrych aktorów, postarano się o fantastyczne zdjęcia i
dobry scenariusz. Spodobało mi się na tyle, że mam nadzieję, że zekranizują
następne tomy.
Chyłka jest trochę jak dr House. Taki "Nadczłowiek", który z racji kompetencji może więcej. Mówi, że ma "w dupie" czy rodzice zamordowali dziecko. To prawda i w pewnym sensie... ma rację. Żaden sąd nie uniewinni kogoś tylko dlatego, że przecież "który rodzic mógłby to zrobić?" (a zrobił niejeden). Sąd ocenia materiał dowodowy zgromadzony przez strony. A okoliczności wskazują na winę oskarżonych. Chyłka nie jest śledczym. Jest adwokatem, który broni Klientki. Trzeba więc zdobyć argumenty za tym, że jest niewinna a nie pytać o prawdę. Jak sama twierdzi - o to można pytać chyba Boga. No i nie zapomnijmy, że gdy słyszy całą historię krzyczy do słuchawki: "Zaginęło ci dziecko a ty mi tu pieprzysz o pieniądzach?". Na miejsce jedzie jak wariatka. Bo wcale nie jest zła. Jest tylko pragmatyczna. A pragmatyzm każe jej nie szukać "prawdy" tylko argumentów za uniewinnieniem oskarżonej. Bo tak się wygrywa batalie sądowe. I tak na marginesie dodam, że ma świetny gust muzyczny. :) Będę więc... adwokatką pani mecenas.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że całkowicie inaczej wyobrażałam sobie Chyłkę, postać Cieleckiej mi tutaj nie pasuje, widziałam w tej roli Dygant czy Maję Ostaszewską. No ale cóż, autor miał inną wizję ;)
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam
Zgadzam się, niemniej milę wspominam serial.
Usuń