Każdy pisarz potrzebuje inspiracji...


Dwa rodzaje ludzi zastanawiają się, jak zabić człowieka. Psychopaci i pisarze. Ja jestem tym, któremu lepiej płacą. Kim jestem? Jestem Rick Castle. Każdy pisarz potrzebuje inspiracji. Ja moją odnalazłem. Detektyw Kate Beckett. A dzięki przyjaźni z burmistrzem, mogę z nią pracować.
- Wyglądam na zabójcę?
- Zabijasz moją cierpliwość.
Wspólnie łapiemy przestępców.
- Nienawidzę tej sprawy.
- Bajer, co?

 
Istnieją trzy rodzaje historii. Takie, które sami sobie dopowiadamy – udoskonalamy, rozszerzamy, wydłużamy o rzeczy jakie, naszym zdaniem, powinny się tam znaleźć - i nie mamy z tym absolutnie żadnego kłopotu. Drugi rodzaj to historie, które rozbudowujemy, ale nigdy nie jesteśmy zadowoleni, bo okazuje się, że ostatecznie autor i tak zrobił to lepiej, tak, jak nam w ogóle do głowy by nie przyszło. I wreszcie trzecie. Historie, które chętnie byśmy zmienili na własną melodię, ale jednocześnie czujemy, że w tę opowieść nie jesteśmy w stanie wcisnąć absolutnie nic, bo jest do głębi przemyślana, dopięta na ostatni guzik i należy tylko do tego, kto ją wymyślił.
Dlaczego o tym mówię? Pamiętacie, jak wspominałam, że kocham Sherlocka Holmesa i Harry’ego Dresdena? Teraz dołączył i trzeci pan – Richard Castle, pisarz kryminałów, bohater serialu „Castle”. Kocham może nie samego bohatera, ale serial. Uważam, ze jest fenomenalnie opowiedzianą fabułą. To niemal majstersztyk. Moim zdaniem to właśnie historia typu trzeciego. Dopięta na ostatki guzik, przemyślana od fundamentów aż po strych. Tak dobra, że samemu nic nie wciśniesz. Dopowiedzieć nic nie można, ale postanowiłam się zabawić, interpretując ją. Mój tekst właściwie nie będzie recenzją. Będzie czymś pomiędzy interpretacją i felietonem, bo w „Castle’u” interesuje mnie nie tylko „co”, ale może nawet bardziej „jak”. Zresztą sami zobaczcie:
 

Richard Castle jest autorem kilkudziesięciu bestsellerowych powieści. Niestety po zamordowaniu swojego bohatera, przeżywa kryzys twórczy. Uśmiercił kurę znoszącą złote jaja i w zasadzie nie bardzo wie, co dalej, a wydawca domaga się kolejnej powieści. Wtedy okazuje się, że jakiś psychopata zabija ludzi, naśladując morderstwa opisane w jego książkach. Tak Castle poznaje detektyw Kate Beckett. Beckett od samego początku go intryguje. Postanawia uczynić z niej swoją muzę. Dzięki znajomości z burmistrzem załatwia sobie możliwość obserwowania jej przy pracy.
To było trochę o tym, „co”. Teraz „jak”. Inne osobowości, inne charaktery. Richard Castle to taki trochę dorosły chłopiec „o umiejętności skupienia uwagi na poziomie spaniela” (zdanie zapożyczone od Beckett). Jest dobrze sytuowany. Kocha podpisywać się fankom na biustach Miał dwie żony. Jego szesnastoletnia córka jest bardziej odpowiedzialna od niego. Beckett. Pani detektyw z misją. W zasadzie nie ma życia prywatnego, bo jej życie to praca. Marna płaca, kiepski samochód, przeciętne mieszkanie. I nagle w wykonywaniu ukochanej roboty zaczyna jej przeszkadzać jakiś pisarczyk. Traf chciał, że to akurat facet, którego książki Beckett naprawdę lubi. Z drugiej strony wie, że nie może mu tego powiedzieć, bo jego ego rozsadziłoby posterunek. Atmosfera panująca wokół Castle’a trochę ją onieśmiela, trochę drażni. Widać to choćby w scenie, kiedy po raz pierwszy odwiedza wielki apartament zamieszkiwany przez pisarza. Stwierdza wtedy, że czuje się jak Alfred w jaskini Batmana.
Ona to chodzące poczucie odpowiedzialności i obowiązku. Zawsze wyprzedza go o krok, pierwsza wchodzi do pomieszczenia. Dba o to, by nie zginął, tylko dlatego, że zachciało mu się przez pewien czas poudawać glinę. On odbiera jej troskę jako wyraz autorytaryzmu. Castle to taki dowcipniś, lekkoduch, Piotruś Pan. Beckett przeciwnie, do tego jest bardzo zamknięta w sobie. Castle przy którymś z pierwszych spotkań całuje ją (niemal zupełnie obcą kobietę) w policzek. Ona po dwóch lata znajomości nie jest w stanie zrobić nic więcej, jak tylko podać mu rękę. Od czasu do  czasu przyzna też, acz niechętnie, że bywa bardzo pomocny przy rozwiązywaniu spraw. Jak choćby w tym wypadku:

- Wszystko gra, Castle?
- Moja pierwsza strzelanina.
- I ostatnia zarazem.
- Nie bądź pesymistką. Chyba nieźle mi poszło.
- Tak, pewnie ocaliłeś mi życie.
- Pewnie? Z całą pewnością je ocaliłem. A wiesz, co to oznacza? Znaczy, że jesteś mi coś winna.
- Co?
- Co tylko zechcę. I wiesz dokładnie, czego chcę. Wiesz, czego chcę? Nigdy więcej... Nie nazywaj mnie "kotkiem".

To oczywiste, że między tymi dwoma osobowościami musi iskrzyć. To jeden z niewielu seriali, w których nie podaje się kawy na ławę. Niektóre rzeczy przekazuje się nie wprost, a za pomocą aluzji. Tu wszystko się liczy. Ważne są gesty, spojrzenia. To, co robi się dla drugiej osoby albo to, czego się nie robi. W tym serialu nawet puste krzesło niesie dodatkowe znaczenia. Scenarzyści „Castle'a” udowadniają, że postaci nie muszą wypowiadać słów, by mówić.     
 I wreszcie postać Nikki Heat. Bohaterki najnowszej powieści Castle’a, wzorowanej na Beckett. Postać, która jest i nie jest nią. Postać, która sprawia, że policjantką zaczynają się interesować reporterzy, filmowcy. Z jednej strony Beckett to pochlebia. Z drugiej nieco ją irytuje. Bo Nikki Heat, czy właściwie gorąca Nikki, gdyby przetłumaczyć nazwisko na język polski, jest w zasadzie kompilacją Beckett i Castle’a. 
Mnie w serialu interesuje nade wszystko jeszcze jedna kwestia. Sposób pracowania nad powieścią. Castle pisze, ma spotkania autorskie, bardzo często przeprowadza również „badania”. Jak się dowiedzieć, w jaki sposób postać mogłaby się uwolnić z więzów? Kazać się przywiązać do krzesła i samemu spróbować się uwolnić. W jaki sposób autentycznie opisać scenę obrabiania sejfów? Nająć złodzieja, by nas nauczył je otwierać. Brzmi zabawnie, ale wcale nie jest tak wesoło, gdy próbujesz wykombinować, czy możliwe jest, aby dwie osoby spięte ze sobą kajdankami, jedna za prawą, druga za lewą rękę, wdrapały się po ściance wspinaczkowej. Pisanie książki to często po prostu ciężka praca.
Wszystko tu jest dobre. Sprawy kryminalne (po raz pierwszy od bardzo dawna nie oglądam serialu na szybkim przewijaniu!), postaci pierwszoplanowe (ich charaktery konsekwentnie utrzymywane, co coraz rzadziej się zdarza), drugoplanowe (fenomenalne kreacje córki Castle’a, która jest dużo dojrzalsza niż jej ojciec oraz jego matki, mieszkającej z synem i wnuczką, bo nie może zdobyć żadnej roli, a były narzeczony uciekł ze wszystkimi jej oszczędnościami). Wreszcie humor, dowcipne docinki w rozmowach Castle’a i Beckett (moją absolutną faworytką jest scena z kamizelką kuloodporną, kiedy Beckett wkłada swoją, a Castle demonstruje własną, jak tłumaczy, wykonaną na zamówienie. Beckett odczytuje napis. Tam, gdzie powinien być wyraz „policja” jest… „- Pisarz? – Fajne, co? – Nie, niefajne!").

 
- Uważaj na te cele. Są cholernie przebiegłe.
- Mógłbyś? Próbuję się skoncentrować.
- Rany, kiedy ja się wkurzam, gniotę taką kuleczkę odstresowującą. Rozumiem, dobra? Obiecałaś dziewczynie, że odnajdziesz zabójcę jej matki. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić. Ale wpadniesz w kilka ślepych uliczek, nim wyjdziesz z labiryntu.
- Mimo, że doceniam twój ludowy aforyzm Dr. Phila, chcę tylko...
- Większym wyzwaniem by było trafić, jakby się poruszały.
- Dobra, Castle. Pokaż, jak to się robi. Działaj.To nie pojedynek, Lucky Lucku. Patrz. Przyjmij pozycję. Rozsuń nogi. Złap prawą ręką lewą dłoń.
- Za wcześnie strzeliłem.
- Zawsze możesz się do niego przytulić, Castle.
- Żarcik i uśmiech. Nieźle.
- Już lepiej.
- Przyszedłem zapytać, czy mogę wziąć zdjęcia z tej okradzionej posiadłości.
- Zdjęcia biżuterii? Po co?
- Nie wiem. To może coś znaczyć. To musiało boleć.
- Powiem ci coś. Trafisz raz w dziesiątkę i dostaniesz akta.
- Serio?
- Tak.
- Jesteś świetną mentorką.

Dwa minusy. Nie podoba mi się to, że czasami dowody wskazujące na mordercę pojawiają się w ostatniej chwili, jakby niemal przypadkiem, trochę tak, jak królik z kapelusza. I druga sprawa. Nie podoba mi się, że bohaterowie amerykańskich seriali muszą być zawsze nadzwyczajni. Niechby sobie Castle wybrał Beckett na muzę. Nie mam nic przeciwko, wybór świetny – piękna kobieta, inteligentna, dowcipna, niezależna. Ale… studia prawnicze, semestr na zagranicznej uczelni (Czechy? Słowacja? Słowenia? – nie zapamiętałam), semestr ekonomii i (oczywiście!) rekordzistka – najmłodsza kobieta, która zdała egzamin na detektywa. No proszę was, czy ona musiała być aż tak świetna, wybitna, nieprzeciętna, doskonała? Nie wystarczyło, że piękna, inteligentna, dowcipna? Widocznie nie. Cóż, może po prostu jestem zazdrosna. Ja jestem na wskroś przeciętna.
     Bardzo ostrożnie podchodzę do wszystkiego, co po bardzo krótkim czasie otrzymuje status „kultowego”. Ale wiem, że tym razem jest to tytuł zupełnie zasłużony. Bo tutaj wszystko jest na swoim miejscu. Majstersztyk i tyle. Nie ma mowy, bym nie poleciła.

  


Komentarze

  1. Zdarzyło mi się obejrzeć kilka odcinków - wielkiego wrażenia na mnie film nie zrobił, ale zdecydowanie była to przyjemność:) Zgadzam się co do plusów i minusów.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej