Siedmioro dzieci, koń i coś czyli kilka uwag o "LIście do króla"
„List
do króla” to jedna z nowych pozycji od Netflixa. Sześcioodcinkowy serial
powstał na podstawie książki dla młodzieży, której pierwsze wydanie przypada na
lata sześćdziesiąte XX wieku. Jak sprawdza się blisko sześćdziesięcioletnia
fabuła w serialu?
Bohaterem „Listu do króla” jest
piętnastoletni Tuli. Młody chłopak niebawem wystartuje w konkursie, który
rozstrzygnie, czy nasz młody śmiałek będzie mógł ubiegać się o miano rycerza
czy też nie. Kłopot jednak w tym, że Tuli, choć bardzo się stara, nie ma
predyspozycji do walki, co oczywiście sprawia, że popada w konflikt ze swoim
przybranym ojcem. Ten bowiem tak bardzo pragnie, by syn się sprawdził jako
rycerz, że jest nawet gotów oszukiwać.
W „Liście do króla” mamy kilka
znanych schematów, które szybko pozwalają nam się poczuć w tej produkcji
swojsko. Mniej więcej możemy się spodziewać, co będą za chwilę grali. Chyba, że
rzeczywiście, ma się te siedem czy dziesięć lat i nie widziało się do tej pory
zbyt wielu filmów i nie czytało zbyt wielu książek.
Mamy tu wątek rozwoju bohatera,
który musi dorosnąć do swojej roli. Tuli posiada niektóre przymioty rycerza –
czyste serce i prawość, ale brakuje mu otrzaskania w świecie. Droga, którą
przebyje, zmieni go wewnętrznie. Oczywiście w trakcie wędrówki musi zostać sam,
utracić dom i oparcie w rodzicach. To z kolei spowoduje, że będzie zmuszony
zebrać własną drużynę. Ta też jest raczej dość stereotypowa – pyskata
dziewczyna z dobrym sercem, druga pyskata i cwana dziewczyna ze złym sercem,
miły bard (uwaga jest prawdopodobieństwo, że po sukcesie piosenki ”Grosza daj
wiedźminowi” każdy Netfliksowy serial fantasy będzie teraz miał swojego barda),
sympatyczny milczek i młodszy od pozostałych bohaterów wypierdek-pyskacz, który
wszystkich denerwuje. A na doczepkę chłopak, którego wszyscy podejrzewają o
bycie tym złym, ale ostatecznie okazuje się tym dobrym.
Jak przystało na klasyczne fantasy
mamy też postać wybrańca. Wybrańcem co prawda okazuje się nie ta osoba, której
się wszyscy spodziewali i to jest akurat dość fajne, ale mimo wszystko pojawia
się ta jedna jedyna wyjątkowa jednostka, która ma stoczyć ostateczną walkę z
siłami ciemności. Prawdę powiedziawszy przez większość serialu mamy wrażenie,
że te sześć odcinków to stanowczo za mało, by cokolwiek się wyjaśniło i że
pierwszy sezon to taki wstęp, mała przygrywka do historii, która zostanie nam
zaprezentowana w drugim sezonie. A tu… zaskoczenie. I to raczej z tych mało
pozytywnych. W ostatnim odcinku wątki zostają tak bardzo ścięte, że to aż nie
do uwierzenia. Widz zostaje pozostawiony z myślą: „Ale co tu się właściwie
wydarzyło?”.
Jeśli chodzi o głównego złego, to
również nie do końca wiadomo, o co mu chodzi. Czy o to, że chce przejąć władzę,
likwidując ojca, brata i ich popleczników, czy chce rozpocząć panowanie zła na
ziemi, czy też niszczyć świat, bo tak i już. Motywacje naszego głównego złola,
któremu scenarzyści właściwie w ogóle nie poświęcają uwagi, pozostają więc
mocno niejasne. Może w książce jest to dużo lepiej wytłumaczone.
Poza tym po obejrzeniu „Listu do króla”
mam jedną zasadniczą uwagę. Dlaczego chce się nas przekonać, że złe postaci są
złe, tylko i wyłącznie na podstawie wyposażenia ich w tłuste włosy? Co, jeśli
ktoś chce panować nad światem, to z automatu nie ma już czasu wystarczająco
często się myć?
Jest także wątek miłosny, a jakże,
przecież musi być ciekawie. A żeby było ciekawie, jeden wątek miłosny w
dzisiejszych czasach już nie wystarczy. Teraz należy wrzucić do historii dwa.
Jeden heteroseksualny, drugi homoseksualny. Ten heteroseksualny nie jest może
jakoś zaskakująco dobrze rozwijany, ale scenarzyści poświęcają mu jako taką
uwagę. Ten homoseksualny natomiast cały czas przedstawiany jest jako wspólna
podróż, kilka rozmów nie sugerujących nic więcej niż próbę ustalenia tego, w
którą stronę pojedziemy i co zjemy na śniadanie. I nagle przedostatni odcinek i
bum. Królik z kapelusza i to nakręcony tak, że jeden z tych bohaterów będzie
musiał zginąć. To oczywiste, żadne fantasy nie obywa się bez choćby jednej
bohaterskiej śmierci. A co jest bardziej bohaterskiego od bohaterskiej śmierci
postaci, która właśnie odkryła miłość? Poza tym jest to raczej zmiana
wprowadzona względem oryginału. Nie sadzę, by pisarz, który tworzył
sześćdziesiąt lat temu, miał na tyle odwagi, by do powieści dla młodzieży
wrzucić wątek homoseksualny. Może, ale wątpię. A jeśli to dodatek zaplanowany
przez Netflixa, to postaciom tym należałoby się trochę więcej szacunku.
Zasługiwały na coś więcej niż wątek „nic nas nie łączy, ale na krótko przed
śmiercią jednego z nas się pocałujmy, bo tak”.
„List do króla” to taki serialowy
średniak. Historia jest prosta i momentami przewidywalna, z drugiej strony nie
było dłużyzn, dzięki czemu nie nudziłam się podczas oglądania. Z czystym
sumieniem można go spokojnie polecić. Zwłaszcza, jeśli ktoś lubi fantasy.
Seriali z tego gatunku nie mamy zbyt wiele, więc każdy przyzwoity jest obecnie
na wagę złota.
Widziałam zwiastun tej produkcji i gra aktorska bardzo mnie zniechęciła do tego tytułu :(
OdpowiedzUsuń