Kultowy komiks
Alan Moore to jeden z najsławniejszych i
najlepszych scenarzystów komiksowych na świecie. Spod jego ręki wyszły
scenariusze do takich tytułów jak „V jak vendetta”, „Saga o Potworze z Bagien”
czy „Batman. Zabójczy żart”. Wiele z jego prac ma już status kultowych. Jednym
z najbardziej znanych projektów Moore’a jest wydana po raz pierwszy w 1999 roku
„Liga Niezwykłych Dżentelmenów”. Komiks szybko zyskał sobie wielu zwolenników,
a w 2003 roku powstała nawet adaptacja filmowa z Seanem Connerym w jednej z
głównych ról.
Liga Niezwykłych
Dżentelmenów to grupa nieśmiertelnych ludzi, którzy łączą siły, by
przeciwdziałać nadnaturalnym zagrożeniom. W przypadku tomu trzeciego wraz z
Miną Harker, Allanem Quatermainem i ich przyjaciółmi będziemy tropić tajemniczą
sektę, która pragnęła powołać do życia antychrysta. Poszukiwania będą trwały od
1910 do 2009 roku.
Uważam, że scenariuszowo
„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” nie powala. Doceniam koncept, scenarzysta z
każdej epoki wziął najbardziej charakterystyczne dla niej elementy (mamy więc
wiktoriański Londyn, następnie okres brania narkotyków podczas koncertów, w
których masowo uczestniczyli upojeni hipisi, po czasy niemal zupełnie
współczesne). W trakcie rozwoju historii na kartach komiksu przewinie się też
bardzo wiele postaci z popkultury. Spotkamy więc rodzinę kapitana Nemo, która
wciąż pływa Nautilusem, wspomniany zostanie Kuba Rozpruwacz, pojawi się także
Sherlock Holmes we własnej osobie. W kontekście przyjścia na świat antychrysta
usłyszymy o dziecku Rosemary. Szkoła, do której miało uczęszczać nasze
piekielne dziecko łudząco przypomina tę z sagi o Harrym Potterze, a całą
sekwencję masakry w szkole pokazano oczami bohatera, niby w grze komputerowej.
Widać, że w świecie popkultury Moore czuje się jak ryba w wodzie i umie w
zabawny oraz ciekawy, a niekiedy kontrowersyjny sposób łączyć ze sobą różne
postaci, konwencje i wątki.
Czy to jednak wystarczy,
by stworzyć dobry komiks? Moim zdaniem nie. Nie twierdzę przy tym, że „Liga
Niezwykłych Dżentelmenów” to komiks słaby, przeciwnie, to historia z
niesamowitym potencjałem, ale Moore zaliczył spektakularne połknięcie w postaci
zakończenia. Otóż przez ponad dwieście stron uganiamy się za antychrystem, by
ostatecznie wątek ten został rozwiązany tak bardzo od niechcenia i tak kiepsko,
że aż zgrzytają zęby. Takim finałem scenarzysta wręcz kpi z czytelnika i daje w
jawny sposób do zrozumienia, że nic w tej historii nie jest na serio.
Zdecydowanie nie trafiają
do mnie rysunki Kevina O'Neilla. To znany i ceniony twórca ilustracji komiksowych
(ma na koncie dwie nagrody Eisnera), ale mnie jego rysunki się nie podobają. O
ile estetykę zaprezentowaną w kadrach zarezerwowanych dla epoki wiktoriańskiej
byłam jeszcze w stanie zaakceptować, tak pozostałe plansze jakoś zupełnie nie
przypadły mi do gustu.
„Liga Niezwykłych
Dżentelmenów” to, moim zdaniem, komiks, w którym tkwił niesamowity potencjał.
Został jednak, zarówno w warstwie fabularnej, jak i graficznej, wykorzystany
tylko do pewnego stopnia. Może w następnym tomie będzie lepiej.
Komentarze
Prześlij komentarz