"Black MIrror. Bandersnatch" - serial interaktywny czy makabryczna ciekawostka?
Na początku
rewolucją była sama telewizja, następnie telewizja kolorowa, kablowa i
satelitarna, telewizja streemingowa. W ostatnim czasie coraz głośniej zaczęto
mówić o tym, że planowane są kolejne wielkie kroki w historii masowej rozrywki.
Jednym z pierwszych w tym kierunku był serial „Mozaika” produkcji HBO, który
zapowiadano jako przełom, produkt wyjątkowy, bowiem przy pomocy specjalnej
aplikacji ściąganej na telefon, widz miał zdecydować o kolejności wyświetlania
scen, a pośrednio i o sensie historii. Kłopot w tym, że wymagało to specjalnych
zabiegów, które dla polskiego widza były niedostępne. Dlatego tak istotnym
miało być pojawienie się na Netfliksie specjalnego odcinka „Black Mirror”, w
którym to widz, za pomocą kliknięć w trakcie filmu, miał zdecydować, jaki
będzie przebieg historii. W teorii brzmi świetnie, mówimy bowiem o
interaktywnym filmie, czymś, czego na dobrą sprawę dotąd nie było. Jak wyszło w
praktyce? Ostrzegam, że recenzja zawiera spojlery, będę się bowiem chciała
odwoływać do całości materiału. Mam wrażenie, że tylko w ten sposób jestem w
stanie właściwie przedstawić moje zarzuty wobec tej produkcji.
Jest rok 1984. Stefan ma
dziewiętnaście lat. Posiada pomysł na grę komputerową. Zgłasza się z nim do
firmy, a jego koncepcja na pierwszą fabularną grę komputerową, w której gracz
ma możliwość wyboru jednej z wielu fabularnych ścieżek bardzo się podoba i
zostaje zaakceptowana.
Jako widz mamy możliwość zadecydować
o wyborach bardzo błahych – choćby jakie płatki zje Stefan na śniadanie czy też
jakiej muzyki będzie słuchał w trakcie podróży. Innym razem będą to jednak
wybory niezwykle istotne, dotyczące choćby czyjegoś życia lub śmierci. Brzmi
dobrze, prawda? Tyle, że już na samym początku zaczynają się problemy. „Black
mirror” od swojego pierwszego sezonu jest serialem bardzo zaangażowanym
społecznie, obnażającym lęki dotyczące zagrożeń, które nękają współczesny
świat. I również w tym specjalnym, „przełomowym” odcinku, chciało pozostać
serialem o takim właśnie charakterze. Mamy tu więc dwie płaszczyzny. Widać, że
już sam wybór roku, w którym dzieje się akcja, nie jest przypadkowy. 1984 to
natychmiastowe skojarzenie z Orwellem i jego powieścią. Wielki Brat patrzy.
Zawsze ktoś kontroluje. Wszyscy jesteśmy sterowani i właściwie nie mamy prawa
do własnej woli. I tym motywem postanowił zagrać serial. Fakt, że wybieramy za
bohatera, sprawia, że zaczyna on sobie zdawać sprawę, że jego decyzje nie są tak
naprawdę jego wyborami. Stefan szybko zdaje sobie sprawę, że jest jednostką
pozbawioną własnej woli i to wywołuje u niego załamanie nerwowe. Z widza czyni
natomiast, nawet jeśli na krótko, jedną z postaci w filmie.
Ponadto twórcy decydują się
skonstruować odcinek serialu tak, jak Stefan własną grę. Oto wybory
gracza-widza wpływają bezpośrednio na jedną z kilku zaproponowanych linii
fabularnych. Tyle, że w praktyce właściwie niszczy to opowieść. Okazuje się, że
tak jak w grze Stefana, wybory gracza-widza są tak naprawdę iluzoryczne, a
wybranie pewnych ścieżek fabularnych jest w praktyce niemożliwe. Otóż wybrałam
chociażby, aby Stefan odwiedził swoją terapeutkę, zaczął brać leki. Za sprawą
tej decyzji tworzona przez niego gra odnosi porażkę, serial kończy się po
dziesięciu minutach, a Stefan stwierdza: „Spróbujmy jeszcze raz” i film cofa
mnie do momentu wyboru decyzji, wymuszając jej zmianę, co oznacza, że właściwie
ścieżka: „bohater tworzy grę przy zdrowych zmysłach” jest niezbudowana i zasadniczo
niedostępna dla gracza-widza. Poza tym w fabule panuje zupełny misz masz. W
jednej chwili wydaje się, że niektórzy bohaterowie nie żyją, by z następnej być
na miejscu. Oddaje to oczywiście koncepcję wieloświatów, mówiącą, że każda
nasza decyzja rodzi świat, w którym postępujemy dokładnie odwrotnie i wszystkie
one funkcjonują obok siebie, ale praktycznie to znów niszczy ciągłość
opowieści.
Twórcy serialu jak zwykle postanowili,
że poprzez ten specjalny odcinek opowiedzą nam coś o świecie. Tyle, że
planując, co nam opowiedzą, porzucili trochę fakt, jak nam to opowiadają. Osobiście
wolałabym, żeby naprawdę skupili się na stworzeniu rewolucyjnego odcinka
serialu, w którym to widz decyduje, jaka potoczy się linia fabularna. By
stworzono odcinek, który mógłby rozwinąć się i zakończyć na kilka różnych sposobów,
jak to dzisiaj ma miejsce w grach komputerowych. Niestety tutaj wybory są tylko
iluzją. Najnowszemu odcinkowi „Black mirror” bliżej niestety do gier Tale Tale,
w których to, co wybierzesz, ma praktycznie nijakie znaczenie, niż gier Quantic
Dream, w których niemal w każdej chwili czujesz ciężar podejmowanych decyzji,
bo od tego, co wybierzesz, zależy los bohaterów i przebieg całej opowieści.
Podsumowując, Netflix uczynił krok w
dobrym kierunku, w kierunku rewolucji, która da na filmy, kiedy to widz będzie
decydował o kształcie historii. Szkoda tylko, że nie skupiono się na fabule, bo
w tego typu opowieści musiałaby ona być praktycznie kluczowa, a tu jest
właściwie pretekstowa, a na komentarzu do rzeczywistości. Owszem, był to
komentarz ciekawy, ale też nie bardzo nowatorski i wnikliwy, a ja siadając do
oglądania, nie tego oczekiwałam po tym odcinku. Czuję się oszukana. Parafrazując zdanie z serialu, najnowszy odcinek "Black mirror" to taka makabryczna ciekawostka.
Ciekawy wpis, dzięki
OdpowiedzUsuńSłyszałam, ale nie miałam przyjemności wypróbować. Jestem fanka seriali interaktywnych, sam przykład twd od Telltale mistrzostwo . Czy skusze sie? Czas pokaze
OdpowiedzUsuńZaczęłam oglądać ale ciagle knie cofało, z pewnym momencie zrezygnowałam bo już nie wiedziałam co soe dzieje Haha
OdpowiedzUsuńAle raczej zrobię drugie podejście