O feminizmie, nieprzeczytanych ksiązkach, zgubionej biżuterii i depresyjnych tortach urodzinowych


W mojej rodzinie nigdy nie przywiązywano wagi do urodzin. Nie robiło się wielkich imprez, nie zapraszało gości, nie robiłyśmy sobie prezentów. Każda z nas podchodziła do faktu starzenia się na luzie, bez pompy i bez spiny. Wystarczały zwykłe życzenia.
            Pamiętam różne urodziny. W młodszych klasach szkoły podstawowej zawsze czekało się na ten dzień. Człowiek czuł się wtedy ważny. Był takim Panem i Władcą Na Krańcu Świata. Stawał przed cała klasą, rozdawał cukierki i wszyscy śpiewali mu „Sto lat”. Pamiętam, że w jednym roku mi się poszczęściło i kolega z klasy zagrał mi nawet „Sto lat” na klawiszach.
            Miałam chyba dziewięć lat, gdy zażyczyłam sobie na urodziny tort. Wytargować tort urodzinowy tuż przed Gwiazdką nie jest łatwo. A jednak mama kupiła mi tort. Tyle, że myśląc o mnie, myślała też trochę o sobie i zamówiła kort kawowy. Tak wtedy, jak i przez następne długie, długie lata nie lubiłam kawy. Tortem zajadali się więc wszyscy, tylko nie ja. Ale świeczki były fajne, bo dziewczyny wsadziły w niego sztuczne ognie, a tortowe race nie były wtedy jeszcze tak popularne jak teraz. Zresztą, gdyby się tak zastanowić, felerne torty urodzinowe ciągną się za mną całe życie. Na osiemnaste urodziny znów wywalczyłam tort. Taki mój, taki specjalnie dla mnie. I co? Cukiernik się pomylił i na torcie napisano: „Wesołych Świąt”. Dziś potrafię do tego podchodzić z dystansem. Przynajmniej mam o czym opowiadać, wtedy było mi autentycznie przykro.
            Pamiętam inne urodziny, gdy najstarsza siostra zabrała mnie do Poznania, do kina. Poszłyśmy na „Mulan”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ani że będzie to moja absolutnie ukochana bajka Disneya, ani że Mulan jest feministką i należy brać z niej przykład. Dziś już to wiem i podoba mi się równie mocno. Pamiętam też moją siostrę, która spłakała się jak bóbr.
            Pamiętam jak może rok wcześniej L. dała mi obrazek z myszką i powiedziała: „Nie chcę, byś myślała, ze daję ci coś używanego, ale jest taki śliczny”. Rzeczywiście, był tak cudownie kiczowaty. Całe lata wisiał w moim pokoju. Szkoda, że gdzieś zaginął, niesiony wiatrami historii.
            Pamiętam szesnaste urodziny, gdy nieoczekiwanie obudziłam się rano, a na moim biurku leżała szmaciana ozdoba świąteczna. Miś w piżamie, ze skrzydłami anioła. Pobiegłam podziękować mamie. A ona wyrecytowała: „Dużo zdrówka i słodyczy mama ci życzy”. To było miłe, niespodziewane. Jak mówiłam, raczej nie robimy sobie prezentów, więc w dzień urodzin niczego nie oczekuję. 
            Pamiętam dziewiętnaste urodziny, kiedy nieoczekiwanie dostałam przesympatyczną i prześliczną kartkę urodzinową od koleżanki ze studiów, po której w ogóle bym się tego nie spodziewała. Tego dnia po raz pierwszy byłam sama w urodziny, z dala od moich bliskich. Tak, jak i dziś, był czwartek. Następnego dnia, po podróży autobusowej znacznie wydłużonej przez korki i niekomfortowej z powodu przegrzania (może dlatego tak doskonale ją pamiętam) w domu czekało na mnie dziewiętnaście róż i figurka sowy, od której zaczęła się moja kolekcja. 
            Pamiętam, jak w czasie studiów ciocia pozwalała mi robić małe przyjęcia urodzinowe. Jak podczas jednego z nich, na zdaje się ostatnim roku studiów, wystroiłam się w moją średniowieczną suknię. Pokój był malutki, stół był malutki, krzesła każde z innej parafii. Było w sumie ciasno i niewygodnie. Ale pamiętam tę myśl, że są tam wszyscy, na których przyjaźni mi zależy. I zadziwiające, dziś są to ci sami ludzie. Nie liczyły się prezenty, choć przecież dostałam wtedy Gwiazdę Wieczorną, wisiorek Arweny, na który moi przyjaciele zrobili naprawdę solidną zrzutkę.
            Pamiętam, jak na inne urodziny M. narysowała dla mnie obrazek z Ponitą z „Pokemonów”. Mam go do dziś, mogłabym go wam pokazać. Dostałam też wtedy „Wiedźmę z lasu”. Miałam dwadzieścia jeden lat i… do dziś jeszcze nie zdążyłam przeczytać tej książki. Pamiętam, że byłam tak strasznie ciekawa, co jest w środku, że rozpakowywałam na staro-cerkiewno-słowiańskim, a H. patrzyła na mnie tak, jak tylko ona potrafi, z tą mieszanką sympatii i pobłażliwości oraz świadomości, że ta druga osoba (czyli ja) nie jest zbyt rozgarnięta. Patrzyła na mnie trochę jak na dziecko, trochę jak na zwierzątko. Pewnie dlatego ona jest dziś Panią Doktor, a ja uczę czwartoklasistów. A i tak mam wobec niej wiele sympatii, choć chyba o tym nie wie.
            Pamiętam moje pierwsze urodziny z T. Zupełnie nie w dzień moich urodzin, bo tylko wtedy mogliśmy się spotkać w Poznaniu. Siedzieliśmy przy stoliku w kawiarni, która niestety dziś istnieje już tylko w moich wspomnieniach. Dostałam wtedy mojego pierwszego funko popa – pluszowego Iron Mana. I najśliczniejszą kartkę z kotem, jaką w życiu widziałam. I kolejne, kiedy dostałam płytę z muzyką do „Forresta Gumpa”.
            Pamiętam zeszłoroczne urodziny, kiedy moja siostra zrobiła dla mnie specjalną bombkę, na której narysowała mojego kota (no, niezupełnie mojego, bo mój ma jedno oko), a z drugiej strony napisała: „Dwa koty temu byłam normalna”, co jest oczywistą nieprawdą, ale przypuszczam, że chciała być miła.
            A w tym roku dostałam niesamowitą paczkę, pełną niezbędnych „przydasiów”. Jest cudowna, bardzo pomysłowa i sprawiła mi wielka radość.
Myślę, że jak na osobę, której urodziny zupełnie nie obchodzą, mam w związku z nimi zadziwiająco dużo dobrych wspomnień. Te opisane powyżej przypomniałam sobie bez żadnego wysilania pamięci, a pewnie, gdybym poszperała w jej zakamarkach, coś tam jeszcze by się znalazło. Wiecie co, myślę, że to fajnie mieć wokół siebie dobrych, miłych ludzi. Takich, którym na was zależy. Doceniajcie to, myślcie o nich dobrze. Bo to, że ich macie, ani nie jest tak oczywiste, ani dane raz na zawsze.

Komentarze

Popularne posty

Etykiety

Pokaż więcej